Podlasie i Lubelszczyzna to ziemia magiczna. Specyficzne krajobrazy, wiara i leczenie.
Niezwykle klimatyczne, jedyne w swoim rodzaju. Tutaj ciągle jeszcze można zobaczyć klimatyczne stare chatki, dziwne obrzędy i wiarę w coś, co w innych miejscach wydaje się dziwne i niezrozumiałe.
Ja pochodzę z rodziny katolickiej, ślub wzięłam w Bazylice w Licheniu, jednak część z mojej rodziny otarła się o prawosławie, kościół protestancki lub luterański. Jeden mój Dziadek pochodził z ziemiańskiej rodziny, władał biegle czterema językami obcymi, grał na skrzypcach i wiolonczeli, natomiast drugi prosty, ale niezwykle mądry, gdzie w czasie wojny otarł się o Europę i Azję twierdził, że każda ziemia jest mu cenna tak samo, wszyscy ludzie i wszystkie wyznania są równe i nieważne gdzie będzie pochowany.
Ja mam podejście podobne. Może dzięki temu że w domu miałam różnorodność obyczajów, ponieważ Rodzina jest rozrzucona po całym świecie miałam styczność z różnymi wyznaniami i pochodzeniem, nauczyłam się tolerancji. W miejscu gdzie mieszkam i uprawiam grzyby wszyscy goście bez względu na pochodzenie i wyznanie są tak samo mile widziani.
To dodało mi odwagi i postanowiłam udać się do Orli.
Tam miałam styczność z Panią Wierą słynną szeptuchą. Zajechałam tam gdy jeszcze mieszkałam na drugim końcu Polski, zbaczając z drogi i jadąc na święta do Białej. Pogoda była okropna, potwornie ślisko i śniegu na zboczach po kolana. Zapewne gdyby nie terenowy samochód, w zimie bym tam nie dojechała. Drzewa i droga w Podlaskim wyglądała malowniczo i przepięknie. Zjechałam niemal całą Europę i część Azji, ale jeszcze nigdy nie widziałam w zimie tak pięknych krajobrazów jak na pewnym fragmencie drogi na Podlasiu.
Wyjechaliśmy po pracy, jechaliśmy całą drogę by być tam nad ranem. Byliśmy po 6.00 godz. Byliśmy potwornie zmęczeni, Mąż kierował już ostatkiem sił, nie robiąc nawet przerwy na trasie. Gdy tam zajechaliśmy, najpierw nie mogliśmy trafić, ale w końcu dojechaliśmy. Samochód zostawiliśmy na ulicy, 3 minuty drogi. Odnależliśmy domek, dość duży zadbany z anteną satelitarną na dachu, weszliśmy na podwórko i czekaliśmy w sionkach. Miejsce na ogół zadbane, w sionkach boazeria na ścianie i ławeczki gdzie można spocząć po podróży. Było małżeństwo, które chciało mieć dziecko, starszy pan, pani, matka z córką z kaszlem jeszcze jakaś rodzina również z drugiego końca Polski. Ogólnie po godzinie 6.00 rano były już pełne sionki i ludzi ciągle dochodziło. Pani Wiera ( szeptucha) pomimo wieku wydaje się bardzo energiczna. Wzywała do pokoju pojedynczo, małżeństwa mogą wchodzić razem. Pyta się o imię, wiek, skąd się przyjechało i z jakim problemem, choć to wszystko sama już wie na pamięć. Modli się używając świętych obrazów, używając imienia i problemu danej osoby. Płaci się ile łaska, podobno i tak przeznacza wszystko na cerkiew. Gdy tam weszliśmy pierwszy raz w życiu, o nas wiedziała już wszystko. Modli się głównie o wyzdrowienie, ale bywa też że i o przetrwanie małżeństwa. Na moich oczach osoba która weszła na kulach wyszła bez kul utykając, dziecko przestało się jąkać. Mężczyzna który miał jej dać grzyby, które zostawił w samochodzie oniemiał gdy spytała się czemu je zostawił. Na koniec w oczach tej energicznej kobiety można ujrzeć litość, miłość i smutek wyraz twarzy zupełnie inny niż na początku, a twarz o miłych i stonowanych rysach. Wyniki mojego męża pojawiły się diametralnie, choć nikt nie dawał na to szans. Wizyta trwała około 15 minut, ale aby się udała podobno trzeba głęboko wierzyć w wyzdrowienie.
W pobliżu Bielska Podlaskiego we wsi Pasynki w cerkwi leczy też podobno Batiuszka. Ja nie byłam ale podobno gdy się zajedzie już wszystko wie z jaką się przyjechało chorobą. Leczy żarliwą modlitwą, ratując podobno ze śpiączki i agonii oraz wielu różnych chorób. Podobno prześwietla ludzi niczym rentgen , gdy nawet lekarze nie potrafią postawić diagnozy on bez problemu stawia prawidłową. Podobno po jego modlitwach dzieci zaczynają się dużo lepiej uczyć, choć dostać się do niego jest dość ciężko.
W innym miejscu w pobliżu Lubartowa ( lubelskie) w miejscowości Tarło leczy tzw Serwinka. Ludzie przyjeżdżają do niej z całej Polski i z zagranicy. Leczy złamania, zwichnięcia, zwyrodnienia stawów, kości i kręgosłupa, bóle kolan, wodę w kolanach, nastawia bioderka dzieciom. Podobno lekarze nawet do niej przyjeżdżają. Zagaduje, żartuje, w ciągu minuty łamie lub nastawia koście i o dziwo się nie myli. W oczach ma niczym rentgen. Przyjeżdżają do niej ludzie gdy lekarze sobie nie radzą. Moja mama była u niej ze złamanym palcem, nastawiła, usztywniła na jakąś deseczkę, a po powrocie do domu mama myła okna i sprzątała. Palec ma się dobrze, ma doskonałe czucie i zrósł się bardzo szybko. W pierwszej kolejności przyjmuje ciężko chore dzieci i starców od poniedziałku do czwartku id 8 do 17 i w piątki do 14.00 Jednak bywa też tak że dziennie przyjmuje nawet 70 osól czasami będąc tam o 6 rano można być 20 lub zajmując kolejkę o 23 wieczorem 4 lub 5. Kolejki tworzą się ciągle a płaci się co łaska. Informacje na ten temat można też się doszukać na forach w internecie. Dlaczego zdecydowałam się poruszyć ten specyficzny temat? Może komuś się przyda, bo ludzie szukają wszędzie ratunku.....
Łączna liczba wyświetleń
poniedziałek, 30 grudnia 2013
sobota, 28 grudnia 2013
Kolejne Święta i urodziny.
Dzisiaj obchodzę swoje urodziny i tak sobie robię różne przemyślenia.
W maju minęło dwa lata jak w Hacjendę tchnęło nowe życie.
Pierwsza zima była bardzo trudna, stare zapadające się okna, deficyt opału. Ogólnie pieniądze szły na część produkcyjną, a mieszkalna została zostawiona na później. Pierwszej zimy mróz doszedł do -32 stopni. Nieszczelne okna były pozamarzane, na ścianach w dalszych częściach pomieszczenia był szron, wejściowe drzwi podmarżnięte, jednym słowem część mieszkalna w dalszej części przypominała Varykino z Doktora Żywago. O choince można było tylko pomarzyć.
W częśći ,, produkcyjnej" gdzie było palone rosły grzybki, natomiast w domowej pomieszczenie było opalane tylko hitlerkiem, w środku poniszczone ściany a o choince można było tylko pomarzyć. Wtedy ważniejszy był remont dachu niż pomieszczeń w domu. Ja większość czasu spędzałam u Rodziców w ładnej zadbanej willi, natomiast Mąż jako były bunkrowiec i rekonstruktor czuwał nad całą resztą tutaj. Muszę przyznać że fajnie sprawdziły się bunkrowe śpiworki do -28 stopni przystosowane na ekstremalne warunki. Nadeszła wiosna a wiosną jest tu naprawdę pięknie rozpoczęliśmy dalsze remonty, założyliśmy ogródek i mini sadek na około 20 drzewek i wiele odmian różnych krzewów typu borówka, dereń, belberys, owoce goji i innych, wymieniliśmy okna, a w zimie była pierwsza choinka, natomiast główne Święta spędziliśmy z Rodzicami jak co roku. W tym roku mamy piękną ponad 2 metrową choinkę i właśnie robię pyszne ciasto. Nazwę je ciasto marzeń, gdyż smakuje wybornie i ma wspaniałą nutę wielu orzeźwiających smaków i piękny zapach. Dość długo zastanawiałam się nad blogiem, najpierw aby w końcu zmobilizować się i zacząć go pisać, potem jakiego typu miał by być. Najpierw myślałam o kulinarnym ale póżniej zmieniłam zdanie, choć jakieś fajne sprawdzone przepisy będę również tu zamieszczać i zapraszam wszystkich do korzystania. Niedługo wyjeżdżam do Rodziców i tam spędzimy moje urodziny a jutro znowu codzienność i przyziemne kłopoty ale tym będę martwić się jutro, a dzisiejszy dzień ma być piękny :)
W maju minęło dwa lata jak w Hacjendę tchnęło nowe życie.
Pierwsza zima była bardzo trudna, stare zapadające się okna, deficyt opału. Ogólnie pieniądze szły na część produkcyjną, a mieszkalna została zostawiona na później. Pierwszej zimy mróz doszedł do -32 stopni. Nieszczelne okna były pozamarzane, na ścianach w dalszych częściach pomieszczenia był szron, wejściowe drzwi podmarżnięte, jednym słowem część mieszkalna w dalszej części przypominała Varykino z Doktora Żywago. O choince można było tylko pomarzyć.
W częśći ,, produkcyjnej" gdzie było palone rosły grzybki, natomiast w domowej pomieszczenie było opalane tylko hitlerkiem, w środku poniszczone ściany a o choince można było tylko pomarzyć. Wtedy ważniejszy był remont dachu niż pomieszczeń w domu. Ja większość czasu spędzałam u Rodziców w ładnej zadbanej willi, natomiast Mąż jako były bunkrowiec i rekonstruktor czuwał nad całą resztą tutaj. Muszę przyznać że fajnie sprawdziły się bunkrowe śpiworki do -28 stopni przystosowane na ekstremalne warunki. Nadeszła wiosna a wiosną jest tu naprawdę pięknie rozpoczęliśmy dalsze remonty, założyliśmy ogródek i mini sadek na około 20 drzewek i wiele odmian różnych krzewów typu borówka, dereń, belberys, owoce goji i innych, wymieniliśmy okna, a w zimie była pierwsza choinka, natomiast główne Święta spędziliśmy z Rodzicami jak co roku. W tym roku mamy piękną ponad 2 metrową choinkę i właśnie robię pyszne ciasto. Nazwę je ciasto marzeń, gdyż smakuje wybornie i ma wspaniałą nutę wielu orzeźwiających smaków i piękny zapach. Dość długo zastanawiałam się nad blogiem, najpierw aby w końcu zmobilizować się i zacząć go pisać, potem jakiego typu miał by być. Najpierw myślałam o kulinarnym ale póżniej zmieniłam zdanie, choć jakieś fajne sprawdzone przepisy będę również tu zamieszczać i zapraszam wszystkich do korzystania. Niedługo wyjeżdżam do Rodziców i tam spędzimy moje urodziny a jutro znowu codzienność i przyziemne kłopoty ale tym będę martwić się jutro, a dzisiejszy dzień ma być piękny :)
piątek, 13 grudnia 2013
To i owo o boczniaku.
Boczniaki - grzyby wciąż bardzo mało znane i doceniane. Głównie ze względu na swoją ceną, która nie dla wszystkich jest przystępna. Tacka 250 g w markecie kosztuje 4,99, więc kg wychodzi w okolicach 20 zł. Większość osób gdy ma poświęcić te pieniądze woli kupić coś sprawdzonego i trochę tańszego niż wydawać w ciemno. Grzyby te w wersji przemysłowej, hodowane są na kostkach. Dlaczego są takie drogie? Posiadają dużo walorów odżywczych, kostki na których wyrastają są dużo droższe niż te na których rosną pieczarki a wydajność jest dużo mniejsza. Dodatkowo spożywając je są bardzo zdrowe: bogate w witaminy z grypy B ( B1, B2, B6), PP, potas, wapn, sód, magnez, żelazo i fosfor. Posiadają duże ilości przyswajalnego białka, obniżają poziom cholesterolu we krwi, leczą przemęczone mięśnie, oczy obniżają poziom cukru we krwi, jak udowodniono posiadają również właściwości antyrakowe i wiele innych pozytywnych działań. Są znacznie zdrowsze od pieczarki, która w większej mierze składa się z chemii.
Co z nich można robić? Wszystko, flaczki, kotleciki, farsze do koloru do wyboru. Ja np. uwielbiam pierożki i krokiety. Można je również suszyć i marynować. Dla hodowcy jednak, uprawa nie jest zbyt zdrowa, gdyż występuje pylenie, głównie podczas przerostu i nie da się tego uniknąć. Pył osiada na płuca, które z jednej strony oczyszcza, ale w nadmiarze może prowadzić nawet do uporczywego kaszlu, chrypki, wymiotów i odksztuszania gęstej, zielonej wydzieliny o lekko słodkawym posmaku, która w nadmiarze jest również szkodliwa. Chcąc uprawiać boczniaki, kupuje się najczęściej kostki ze słomy ,, nafaszerowane" grzybnią boczniaka. Kostki mają wygląd surowo brązowy. Po pewnym czasie jaśnieją, stają się lekko białawe, i gdy grzybnia zaczyna coraz bardziej pracować tworzą się wokół otworków gdzie powstaną grzyby białe otoczki z których czasem wyrastają małe grzybowe zawiązki, które są najpierw białe, potem ciemnieją a na koniec wyrastają karpy, gdyż boczniaki rosną w karpach. Podczas uprawy w przeciwieństwie do pieczarek potrzebują dużo światła i dobrej wentylacji. Temperatura uprawy jest jednaj trochę niższa i bardziej tolerancyjna niż w pieczarkach. Po zerwani karpy kroi się poszczególne liście Od 5 cm w górę to pierwsza klasa, mniejsze to druga lub trzecia. Podsumowując na ceną składają smak i walory odżywcze które są bardziej cenione niż w pieczarkach, wydajność kostek i trochę uciążliwa ze względu na pylenie uprawa, dlatego nie wszyscy się tego podejmują. Na halę najlepiej jest wchodzić w maskach. Po zerwaniu i przechowaniu w chłodni w temp ok 2 stopni pylenie te ginie i klienci otrzymują zdrowe do spożycia grzyby.
Co z nich można robić? Wszystko, flaczki, kotleciki, farsze do koloru do wyboru. Ja np. uwielbiam pierożki i krokiety. Można je również suszyć i marynować. Dla hodowcy jednak, uprawa nie jest zbyt zdrowa, gdyż występuje pylenie, głównie podczas przerostu i nie da się tego uniknąć. Pył osiada na płuca, które z jednej strony oczyszcza, ale w nadmiarze może prowadzić nawet do uporczywego kaszlu, chrypki, wymiotów i odksztuszania gęstej, zielonej wydzieliny o lekko słodkawym posmaku, która w nadmiarze jest również szkodliwa. Chcąc uprawiać boczniaki, kupuje się najczęściej kostki ze słomy ,, nafaszerowane" grzybnią boczniaka. Kostki mają wygląd surowo brązowy. Po pewnym czasie jaśnieją, stają się lekko białawe, i gdy grzybnia zaczyna coraz bardziej pracować tworzą się wokół otworków gdzie powstaną grzyby białe otoczki z których czasem wyrastają małe grzybowe zawiązki, które są najpierw białe, potem ciemnieją a na koniec wyrastają karpy, gdyż boczniaki rosną w karpach. Podczas uprawy w przeciwieństwie do pieczarek potrzebują dużo światła i dobrej wentylacji. Temperatura uprawy jest jednaj trochę niższa i bardziej tolerancyjna niż w pieczarkach. Po zerwani karpy kroi się poszczególne liście Od 5 cm w górę to pierwsza klasa, mniejsze to druga lub trzecia. Podsumowując na ceną składają smak i walory odżywcze które są bardziej cenione niż w pieczarkach, wydajność kostek i trochę uciążliwa ze względu na pylenie uprawa, dlatego nie wszyscy się tego podejmują. Na halę najlepiej jest wchodzić w maskach. Po zerwaniu i przechowaniu w chłodni w temp ok 2 stopni pylenie te ginie i klienci otrzymują zdrowe do spożycia grzyby.
Z kozami w tle, czyli co zainteresowany powinien wiedzieć o kozach.
Jak już wcześniej pisałam na wiosnę stałam się posiadaczką 2 kóz i koziołka z dużą domieszką krwi alpejskiej. Pokochałam te mordki od pierwszego wejrzenia. Gdy przyjechały były bardzo przestraszone, miały prostokątne żrenice, które dopiero po pewnym czasie stały się okrągłe. Dopiero gdy je zaczęłam poznawać dowiedziałam się że jest to objaw strachu, w tym przypadku strachu przed czymś nowym i nieznanym. Wieczorem natomiast mają oczka świecące jak u saren niczym małe żaróweczki.
Wiele słyszy się że koza zeżre wszystko - moja odpowiedż zależy jaka, ale w moim przypadku jest to obalenie mitu. Nie zeżre wszystkiego, co więcej gdy upadnie na ziemię np marchewka lub jabłko, trzeba to umyć i dopiero zje, inaczej przydepcze jak wysypany owies. Kozy ogólnie nie jedzą z ziemi i co więcej są bardzo czystymi zwierzętami. Jakość mleka także uzależniona jest od pokarmów jakie spożywają i od stanu zadbania kozy. Nie jest to prawdą że mleko jest słone. Jeżeli nie są utrzymane normy z zakresu higieny i żywienia będzie lekko słonawe, jednak w pozostałych przypadkach ma neutralny bardzo łagodny smak o lekko niemal nie wyczuwalnym słodkawym posmaku i jest najbardziej zbliżone do mleka matki, a podpuszczkowe serki również pozostaną białe, nieżółte. Moje kózki maja domieszkę krwi alpejskiej, a ogólnie np kozy alpejskie mają mleko delikatniejsze w smaku, ogólnie lepsze. Jednak każda kózka jest kochana . Co do specyficznego smaku, ma lekko zmieniony tylko podczas rui i często jest to spowodowane obecnością kozła w pomieszczeniu.
Mleko kozie jest bardzo dobrym żródłem wapnia, fosforu, ryboflaminy ( witaminy B2 ) i potasu. Zawierają również w swoim składzie witaminę A i D oraz kwas foliowy oraz w mniejszym stopniu witaminę B12 i szczególnie zalecane jest alergikom.
Dlaczego jest tak drogie? Odpowedż jest prosta, bo jest zdrowsze niż krowie i kozy dają go znacznie mniej, może to być 1,5 litra w ciągu dnia a mogą być niecałe 2 szklanki , a jeść potrzebują. Najwięcej również mają po drugim lub trzecim wykocie. To że koza urodziła pierwsze kożlądko nie oznacza że da ful mleka, bo może to być w okolicach szklanki lub dwóch w ciągu dnia. Jeżeli ktoś liczy że kupując mleczną kozę po pierwszym wykocie będzie miał mleka pod dostatkiem, to duży błąd, dodatkowo do ok 3 miesiąca koza powinna karmić młode. Jedna zazwyczaj jest przywódcą stada, a jeżeli jest kozioł, to kozioł pełni tą rolę. Jeżeli jest koza bezroga i ma się zamiar za kocić ją również bezrogim kozłem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że potomstwo będzie bezpłodne, chyba że ma się gwarancję że kozioł miał już potomstwo. Natomiast zakocona kazirodczo będzie mniejsza i dawać mniej mleka, natomiast dla samej kozy, poród jest również bardziej ryzykowny i grozi komplikacjami. Kupując kozę trzeba się liczyć z tym aby była przynajmniej para, gdyż jedna będzie meczeć jak najęta. Koza jest zwierzęciem stadnym . W swoim stadzie może toczyć wojny natomiast jak brakuje jednej lub zostaje sama, jest jedno wielkie meczenie i przywoływanie. Łatwo się przyzwyczajają do nowego miejsca i nowych właścicieli i bardzo szybko się uczą. Ta która jest przywódcą stada prowadzi resztę, trzeba jednak pamiętać aby faworyzować w pierwszej kolejności tą, która jest najważniejsza w stadzie
a ona już zadba i ustawi resztę.
Czy warto mieć kozy? Tak to nie ulega wątpliwości :)
Wiele słyszy się że koza zeżre wszystko - moja odpowiedż zależy jaka, ale w moim przypadku jest to obalenie mitu. Nie zeżre wszystkiego, co więcej gdy upadnie na ziemię np marchewka lub jabłko, trzeba to umyć i dopiero zje, inaczej przydepcze jak wysypany owies. Kozy ogólnie nie jedzą z ziemi i co więcej są bardzo czystymi zwierzętami. Jakość mleka także uzależniona jest od pokarmów jakie spożywają i od stanu zadbania kozy. Nie jest to prawdą że mleko jest słone. Jeżeli nie są utrzymane normy z zakresu higieny i żywienia będzie lekko słonawe, jednak w pozostałych przypadkach ma neutralny bardzo łagodny smak o lekko niemal nie wyczuwalnym słodkawym posmaku i jest najbardziej zbliżone do mleka matki, a podpuszczkowe serki również pozostaną białe, nieżółte. Moje kózki maja domieszkę krwi alpejskiej, a ogólnie np kozy alpejskie mają mleko delikatniejsze w smaku, ogólnie lepsze. Jednak każda kózka jest kochana . Co do specyficznego smaku, ma lekko zmieniony tylko podczas rui i często jest to spowodowane obecnością kozła w pomieszczeniu.
Mleko kozie jest bardzo dobrym żródłem wapnia, fosforu, ryboflaminy ( witaminy B2 ) i potasu. Zawierają również w swoim składzie witaminę A i D oraz kwas foliowy oraz w mniejszym stopniu witaminę B12 i szczególnie zalecane jest alergikom.
Dlaczego jest tak drogie? Odpowedż jest prosta, bo jest zdrowsze niż krowie i kozy dają go znacznie mniej, może to być 1,5 litra w ciągu dnia a mogą być niecałe 2 szklanki , a jeść potrzebują. Najwięcej również mają po drugim lub trzecim wykocie. To że koza urodziła pierwsze kożlądko nie oznacza że da ful mleka, bo może to być w okolicach szklanki lub dwóch w ciągu dnia. Jeżeli ktoś liczy że kupując mleczną kozę po pierwszym wykocie będzie miał mleka pod dostatkiem, to duży błąd, dodatkowo do ok 3 miesiąca koza powinna karmić młode. Jedna zazwyczaj jest przywódcą stada, a jeżeli jest kozioł, to kozioł pełni tą rolę. Jeżeli jest koza bezroga i ma się zamiar za kocić ją również bezrogim kozłem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że potomstwo będzie bezpłodne, chyba że ma się gwarancję że kozioł miał już potomstwo. Natomiast zakocona kazirodczo będzie mniejsza i dawać mniej mleka, natomiast dla samej kozy, poród jest również bardziej ryzykowny i grozi komplikacjami. Kupując kozę trzeba się liczyć z tym aby była przynajmniej para, gdyż jedna będzie meczeć jak najęta. Koza jest zwierzęciem stadnym . W swoim stadzie może toczyć wojny natomiast jak brakuje jednej lub zostaje sama, jest jedno wielkie meczenie i przywoływanie. Łatwo się przyzwyczajają do nowego miejsca i nowych właścicieli i bardzo szybko się uczą. Ta która jest przywódcą stada prowadzi resztę, trzeba jednak pamiętać aby faworyzować w pierwszej kolejności tą, która jest najważniejsza w stadzie
a ona już zadba i ustawi resztę.
Czy warto mieć kozy? Tak to nie ulega wątpliwości :)
niedziela, 1 grudnia 2013
Dlaczego Sosnowa Hacjenda?
Gdy w 2011 roku zmieniliśmy miejsce zamieszkania zastanawiałam się co będziemy robić. Doszliśmy do wniosku założymy gospodarstwo. W niektórych miejscach na świecie gospodarstwa rolno-hodowlane określa się mianem hacjendy. Więc dlaczego nie? Dlaczego sosnowa? Bo otoczona jest sosnami, zarówno dookoła ogrodzenia jak i w pobliżu lasów sosnowych.
Kupiliśmy to w opłakanym stanie. Wszędzie przeciekało, wszystko było do wymiany lub remontu kapitalnego. Jednym słowem należymy do tych osób co z wielkiego miasta, przeprowadzają się w miejsca gdzie nawet pies z kulawą nogą nie zagląda i zaczynają wszystko od początku.
Miejsce urokliwe i dzikie, gdzie nie ma asfaltowej drogi, sklepu, raz na jakiś czas przejedzie traktor lub ktoś rowerem, ale otoczone towarzystwem ptaków, saren, jeleni, zajęcy i dzików, miejsce gdzie stworzyliśmy swój własny świat.
Wykarczowaliśmy zarośla, zrobiliśmy dach, zaczęliśmy remontować resztę i poza uprawą grzybów utworzyliśmy mały azyl dla zwierząt.
Z Poznania przeprowadziła się z nami Kora adoptowana ze Schroniska w Poznaniu, tutaj po włamaniu adoptowaliśmy kulawego Dżekiego, który po roku odszedł a jego miejsce zajęła Fiona kilku miesięczna suczka.
Potem pojawiły się grzyby, kury, gąski, 2 indyki, prosiaczki i 2 kózki Suri i Birma i koziołek Kubuś. Birma jest kozą uszlachetnioną z rasy alpejskiej, Suri to jej mama a Kubuś to synek Birmy po 100% kożle alpejskim, ze znanej hodowli, który prawdopodobnie był tam reproduktorem.
W ubiegłym roku pierwszy raz od wielu lat na ugorze zostało zasiane zboże, mały ogródek warzywny i w tym roku pojawił się mini sadek. W pobliżu mieszka kilku dobrych masaży, pszczelarz, nawet ktoś tam podobno bimber pędzi. Pierwsze słowa mojego Męża ,, chyba trafiłem do raju''.
Tym oto sposobem w Hacjendę tchnęło nowe życie.... :)
Kupiliśmy to w opłakanym stanie. Wszędzie przeciekało, wszystko było do wymiany lub remontu kapitalnego. Jednym słowem należymy do tych osób co z wielkiego miasta, przeprowadzają się w miejsca gdzie nawet pies z kulawą nogą nie zagląda i zaczynają wszystko od początku.
Miejsce urokliwe i dzikie, gdzie nie ma asfaltowej drogi, sklepu, raz na jakiś czas przejedzie traktor lub ktoś rowerem, ale otoczone towarzystwem ptaków, saren, jeleni, zajęcy i dzików, miejsce gdzie stworzyliśmy swój własny świat.
Wykarczowaliśmy zarośla, zrobiliśmy dach, zaczęliśmy remontować resztę i poza uprawą grzybów utworzyliśmy mały azyl dla zwierząt.
Z Poznania przeprowadziła się z nami Kora adoptowana ze Schroniska w Poznaniu, tutaj po włamaniu adoptowaliśmy kulawego Dżekiego, który po roku odszedł a jego miejsce zajęła Fiona kilku miesięczna suczka.
Potem pojawiły się grzyby, kury, gąski, 2 indyki, prosiaczki i 2 kózki Suri i Birma i koziołek Kubuś. Birma jest kozą uszlachetnioną z rasy alpejskiej, Suri to jej mama a Kubuś to synek Birmy po 100% kożle alpejskim, ze znanej hodowli, który prawdopodobnie był tam reproduktorem.
W ubiegłym roku pierwszy raz od wielu lat na ugorze zostało zasiane zboże, mały ogródek warzywny i w tym roku pojawił się mini sadek. W pobliżu mieszka kilku dobrych masaży, pszczelarz, nawet ktoś tam podobno bimber pędzi. Pierwsze słowa mojego Męża ,, chyba trafiłem do raju''.
Tym oto sposobem w Hacjendę tchnęło nowe życie.... :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)