Łączna liczba wyświetleń

środa, 3 sierpnia 2016

Smutna wiadomość :(

Bardzo długo mnie tu nie było. Musiałam sobie dużo rzeczy przemyśleć, dużo wydarzyło się nowych, moja kuzynka chorująca na raka z przerzutami, narzeczony mojej chrześnicy w śpiączce a miał być ślub w ubiegłym roku  i wiele innych, ogólnie ciężki okres.

Wczoraj dowiedziałam się że mój Kierownik z poprzedniej pracy z poprzedniego miejsca zamieszkania popełni samobójstwo przez powieszenie. Miał tylko 43 lata :(  Jutro pogrzeb. Przykre to bardzo. Inteligentny, przystojny, wykształcony, lubiany  a jednak cos zabrakło w tej całej układance. Podobno ojciec go odnalazł :(
Ból nie do opisania widząc swoje dziecko w takim stanie........ Słowa są tu chyba zbędne :(

,,Każdy człowiek, nawet najskromniejszy, zostawia ślad po sobie, jego życie zahacza o przeszłość i sięga w przyszłość". Ty też odszedłeś, ale żyjesz w naszej pamięci......
Pokój Twojej duszy. Amen....

 

niedziela, 10 maja 2015

Zmany - ciąg dalszy......

U mnie kolejne zmiany  został sprzedany prawie 130 metrowy tunel, który miał służyć do przechowywania słomy a ogródek po zdjęciu tunelu zagrodzony płotem panelowym i chyba jestem bardziej zadowolona. Aktualnie trwa naprawa siatki bo z planowanych 2 kóz i koziołka wyszło w końcu 7 które zaczęły rozrabiać na dobre. Za założonych paneli widzę tylko korony drzew z pobliskiego lasu, ogólne widok przepiękny. Płot będzie się rozciągał przez 2/3 długości posesji, także na miejsce starego, ogólnie na jedną stronę od ulicy zakupiliśmy 40 paneli każdy po 1.80 długości a dalsza część najbliższego ogrodu typu sadek itp zostanie ogrodzona najprawdopodobniej  siatka leśną na długości około 400 m a reszta pola bez ogrodzenia. Posadziłam tam 16 drzewek każde inne a druga część sadku to krzewy - borówka amerykańska, jagoda kamczacka, owoce goi, różne rodzaje porzeczek, agrest, dereń, belberys, leszczyna około 20 krzaków pigwy itd  Pierwsze krzaki pigwy zaczęły już kwitnąć, podobnie jak borówki amerykańskiej, aronii, malin, jeżyn czy niektórych młodych drzewek. Posadziłam 3 odmiany winorośli ale jakoś tępo rośnie. Planuję wzmocnić ją wodą z pokrzyw tzn niekwitnące pokrzywy zalewam wodą, odstawiam na 2 tyg tak aby powstała gnojowica i podlewam 1:5 rozrobionymi z wodą.  tzn 1 część gnojowicy z pokrzyw a 5 części wody. Jest to naturalny nawóz do podlewania 1-2 razy w tygodniu w celu wzmocnienia roślin np pod pomidory. W najbliższym czasie planujemy jeszcze skończyć remont dachu i ocieplenie boczniakarni, łącznie ponad 900 m2. Znudziła mi się uprawa grzybów i figurowanie na zasadzie że tylko figuruję i pomagam trochę zaczęłam się w tym dusić, więc pomagam dalej Mężowi ale założyłam osobną firmę tak aby było 2 żródła finansowania i nie byłam od nikogo uzależniona, mam głowę pełną pomysłów tylko brakuje mi czasu na realizację 100% planu, ale początki są zawsze najtrudniejsze.

Kilka dni temu poczyniłam kroki do zrobienia nalewki sosnowej. Jak ktoś chce skorzystać podaję przepis.
                                             

                                               NALEWKA SOSNOWA

Na 1 kg pędów sosen ( tych brązowych wąsów z pyłkiem) 0,70 kg cukru
Pędy sosen  zasypywać przemiennie cukrem tzn pędy sosen, cukier,pędy sosen cukier itd.
Odstawić na 2 tyg w słonecznym miejscu, każdego dnia wstrząsając 2 razy dziennie.
Po 2 tygodniach zalać wódką do momentu aż zostaną pokryte pędy sosen w słoiku. Po 3 miesiącach zlać odcedzając. Nalewka ma bardzo fajny  i delikatny wyważony smak.

Uwaga pędy sosen zrywać w południe gdy obeschną całkowicie z rosy aby nie pleśniały w słoiku.



środa, 6 maja 2015

Witajcie po przerwie.....

Witam Wszystkich po długiej przerwie.
Ostatnimi czasy, nie miałam czasu tu zaglądać, dodatkowo najpierw padł mi komputer, potem miałam problemy z logowaniem, międzyczasie otwierałam sklep w styczniu po ciężkiej chorobie zmarł mój Teść na drugim końcu Polski więc były wyjazdy do Wielkopolski.
Mała wychudzona znajda okazała się niewidomą psiną. Miałam ją doprowadzić do porządku  oddać do adopcji, ale kto ją weżmie???? :( Gdy do nas trafiła była zabiedzona, skikała na trzech łapach bo czwartą miała pogryziona, powiększony od robaków odbyt zapełniony zbożem, tak że wszystko jej wypadało, nieruchomy od pogryzienia ogon i w dodatku wada zgryzu.
Mąż będąc myśliwym i mając szkolenie weterynaryjne określił to krótko ,, zjeb genetyczny" czyli czyli mieszanina genów, niewykluczone że również spokrewnionych. I kto by takie cudo chciał???? Skoro żyje, oddycha i cieszy się że kogoś ma jak żaden inny pies, nie miałam sumienia jej oddawać, tym bardziej że już się trochę przyzwyczaiła i chodziła krok w krok. Padła decyzja zostaje!!!!!!!!!! :)
Łapa wyleczona, odbyt wrócił do normy, jedynie co to siusia pod wpływem radości, gdy kogoś z domowników czuje wtula się tym swoim drobnym ciałkiem i tylko słychać jak oddycha i czuć każdy jej ruch. Ma niezwykle delikatne łapki, przy przytuleniu czuć tylko mały delikatny dotyk i jak tu dać wilczy bilet w powrotną stronę, nie miałam sumienia.
Zębuszek jak ją pieszczotliwie nazwałam poza jej imieniem ZOSTAJE, ta jedna miska więcej zawsze się znajdzie!!!!!!!
Z najnowszych wieści jutro czeka nas nowe zajęcie. Mąż wrócił z polowania  i miał dubleta upolował 2 dziki z jednego naboju :) W tym roku mnożą się masakrycznie. Lochy prowadzają nawet po 12-16 sztuk młodych na lochę, więc jak podrosną będzie zatrzęsienie.
To by było chyba tyle z najnowszych wieści  do zobaczenia w najbliższym czasie :)

czwartek, 4 września 2014

Zmiany.....

Zastanawiam się o czym dzisiaj mam napisać. Dawno mnie tu nie było, praktycznie działo się wiele że nie wiadomo od czego zacząć.
Ostatnimi czasy czegoś mi zawsze brakowało, czułam się tym wszystkim przytłoczona, nawałem obowiązków, problemów. Uprawiając grzyby zawsze zastanawiałam się wyjdą czy nie wyjdą, na szczęście zawsze wychodziły ładne, często byłam górą nad innymi producentami. Wszyscy jednogłośnie twierdzili że mam dobrej jakości, w czasie zastoju odmawiali innym a brali ode mnie. Czasami płacono mi więcej czasami podobnie z tą jednak różnicą że w razie zastoju wybierano moje ze względu na jakość. Z czasem zaczęłam zdawać sobie pytanie czy warto się tak poświęcać. Życie w ciągłym stresie, czy urosną, jakie urosną, czy nie będzie jakiejś choroby plus opłaty duża chłodnia wielkości pokoju na siłę, czasami przemęczenie, niewyspanie. Przesądził jednak przypadek.
Cały tir kostek innego gatunku którego nie chciałam i nigdy tej rasy ( jak się powszechnie mówi w tym środowisku) nie chciałam. Pierwsze wrażenie, o rany co to będzie, jakieś żabskie wychodzą, potem zaczęły się rozwijać. Na pytanie producenta kostki jak tą rasę uprawiać odpowiedż brzmiała, trzeba więcej wody, inny producent który tą rasę już raz uprawiał i również nie chciał więcej, trzeba mniej wody. Każdy mówi co innego i jak tu wybrnąć? Metodą prób i błędów na własnej skórze.
Gdy zaczęły wyrastać, padła decyzja część przenosimy na trzecią halę, bo na tej do tej rasy jest za duże zagęszczenie. Kolejne obserwacje, więcej wody, bo przy mniejszej ilości pierwsza karpa wyrosła cienka zamiast masywna i mięsista. Druga hala przy tej samej odmianie jeszcze więcej wody, bo 2 stopnie różnicy na hali i więcej słońca, ta sama odmiana a grzyby ładniejsze niż na tamtej. Na trzeciej hali jeszcze inaczej się zachowywały. Woda lana bez końca. Odmiana krucha i nie wygodna do krojenia. P 72 podobno dłużej stoi w chłodni, ale ja nigdy tyle nie trzymałam a z moich obserwacji wyglądało podobnie, jedynie na hali gdzie było więcej światła z okien i powietrza grzyby były masywniejsze i ciemniejsze odmianą przypominały P80, nawet w skupie na początku tak myślano a kobieta ma wieloletnie doświadczenie nawet sama  na kilku tysiącach kostek dawniej hodowała. W czasie zastoju mój towar zszedł. Kolejny transport tira już tych pod żadnym pozorem nie chciałam. Wszystkie kostki wyglądają podobnie, gdy zaczęły wychodzić okazało się że do kostek dodano 3 gatunki grzybni i kostki były pomieszane. Najlepsze jest to że były na jednej hali a każdą grzybnię inaczej się uprawia. Moja cierpliwość się skończyła. Aktualnie mam jeszcze grzyby ale małymi kroczkami odchodzę, może do momentu dotacji na jakieś zmiany. Między czasie sprzedałam 2 kózki. Moją Birmę, którą uwielbiałam i córeczkę Suri -  Gerdę ( aktualnie nosi inne imię). Do sprzedania jeszcze końcówka, ogólnie likwidacja stada. Bardzo się z nimi zżyłam i bardzo je kocham, ale może w innym miejscy będą miały lepiej. Tamte kózki trafiły wspaniale. Mają śliczne miejsca fajny wybieg. Gdy odwiedzałam je ostatnio nawet mnie poznały.
Natomiast w moim życiu zmiany. Powstaje sklep myśliwski, ze sprzedażą internetowo-stacjnarną, łącznie z wyjazdami na imprezy myśliwskie jako wystawca. Pierwszy wyjazd i pierwsza impreza zaliczona pozytywnie. W przyszłym tygodniu będzie strona internetowa ze sklepem. Pierwsze kontakty nawiązane, spotkania odbyte. Pierwsze wystawienie przynosi już pierwsze efekty. Producenci sami się zaczęli zgłaszać, coś ciekawszego w końcu zaczęło się dziać. Z pewnością zdecydowanie mniej monotonii. Sklep nosi już inną nazwę. Poza tradycyjnymi rzeczami myśliwskimi, są antyki myśliwskie, komis myśliwski oparty na pamiątkach itp, w planach są jeszcze alkohole myśliwskie, broń, wypożyczalnia sprzętu myśliwskiego. Nie skupuję najdroższych towarów. Najdroższe są na zamówienia z katalogów Jest sofa, stolik z kawą, przy której można coś pooglądać i zamówić. Nie chcę tradycyjnego sklepu. Zalęży mi aby była przyjazna, rustykalno- pokojowa atmosfera i klimat. Tak też jest urządzony. Nie cierpię powielać innych.
Trzymajcie za mnie kciuki :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Magiczna data.

Dzisiaj są Urodziny mojego Męża, jednak imprezkę musimy przełożyć na bardziej dogodny dzień.
Skończył się wysyp grzybów, jutro zdanie i tak się jakoś kręci. Zastanawiałm się co zrobić dobrego do jedzenia. W końcu pomysł podsunął mi Mąż i na obiad wyszła sharma z frytkami, i surówką. Na deser pyszne ciasto ptasie mleczko, i przepyszna kawa z żółtkiem. Jak Ktoś nie pił to polecam. Natomiast na przełożoną imprezę postanowiłam zrobić  schab dojrzewający, wątróbkę z dzika, pieczoną szynkę z dzika i bigos z żeberek z dzika. Może tego dzika trochę za dużo ale musiałam opróżnić zamrażarkę aby włożyć nowe rzeczy.
 Dzisiaj jest data szczególna, gdyż poza urodzinami mojego Męża jest kanonizacja Jana Pawła II.
Gdy braliśmy ślub w Bazylice w Licheniu przy podpisaniu dokumentów, Ksiądz Knozowski wręczył nam dodatkowo pamiątkę ze zdjęciem Jana Pawła II, trochę mnie to zaskoczyło, ale z biegiem czasu doszłam do wniosku, że jest to chyba najpiękniejsza pamiątka jaką kiedykolwiek dostałam i jaką mogłam dostać. Jakoś osoba Papieża, zawsze się przewija wokół mojej osoby,  a jeszcze częściej wobec osoby mojego Mężą.  Podobno jeśli tak bywa powinno się modlić właśnie do Tego Świętego.
 Podobnie jak kiedyś przed bierzmowaniem, gdy od Księdza który mnie uczył dostałam obrazek Matki Boskiej Gidelskiej, pomyślałam sobie, dlaczego właśnie ten. Jest tyle innych ładnych kolorowych. Z biegiem czasu jednak doszłam również do wniosku, że ten był najbardziej wartościowy  ze wszystkich. Wiele osób w trudnych chwilach lub przy ciężkich, wręcz ogonalnych chorobach, modli się właśnie do niego używająć czasami specjalnego winka i bardzo często pomaga, jednak trzeba dorosnąc do wielu rzeczy aby je zrozumieć i docenić. Na wszystko jednaj przychodzi zawsze odpowiednia pora.

środa, 23 kwietnia 2014

Nowy wykot.

Ogólnie przez ostatnie tygodnie miałam trudny okres. Na święta wysypały niespodziewanie grzyby a 21 kwietnia 2014 roku Birma urodziła 2 śliczne maleństwa: kózkę i koziołka. Kózka typowo alpejska, nóżki  za kolanka jak ze smoły,  czarna grzywka, czarna pręga na kręgosłupie, czarne dzwoneczki,  kolor ciemny brąz, jednym słowem-cudna, ale bardzo słaba.  Koziołek natomiast śliczny, czarny o połyskującej sierści, tylna strona nóżek biała, brzuszek i jakby koraliki białe. Nie mam pojęcia skąd ten kolor, bo ojciec jest z wyglądu alpejczykiem, po ojcu 100%  kożle alpejskim z papierami, matka uszlachetniona, a skąd te czarne, hm..., może jakiś przodek od strony Birmy? Birmulka czuje się dobrze, koziołek też, kózka natomiast była słaba i odeszła :( Walczyliśmy ze wszystkich sił. Karmiliśmy szczykawką, wet dał podwójną dawkę środka w pępowinę na wzmocnienie ale nic nie pomogło. Biedna Birma wszystko wyczuwała. Do samego konca ją lizała i przytulała, pomimo tego że była słabsza jej nie odrzuciła. Gdy ją zabieraliśmy Mąż kazał mi ją trochę zasłonić, ale Birmulka i tak wszystko czuła. Wtuliła nosek w małego koziołka, spuściła smutno oczka i tak stała zamyślona chyba 5 minut nie chcąc w ogóle podnosić głowy. Tak mi jej było żal. Serce mi się dosłownie rozdzierało patrząc na to wszystko, jedyne co mogłam zrobić to ją mocno przytulić i pożałować, ale tak to już w tym życiu bywa :( Miejmy nadzieję że już będzie tylko lepiej.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Znajda cz1.

W sobotę we Fionkowej budzie znależliśmy takie oto cudo.....







Maleńką suczkę niemal zagłodzoną i wycieńczoną. Z samego rana, co zaskoczyło Męża, Fiona spała pod sosną pomimo deszczu, a zawsze unikała takich sytuacji jak diabeł święconej wody. Męża trochę to zdziwiło, jednak pomyślał sobie że coś się dla psa odmieniło i poszedł robić swoje. Bliżej południa Mąż zaczął robić porządkowe prace a Fionę jakby coś opętało do budy i z budy, coś sprawdzi i znowu. Na końcu wkurzony Mąż poszedł zobaczyć co tam się dzieje. poświecił latarką i wyłoniły się małe przestraszone oczka cofające się do tyłu. Aż sami jesteśmy w szoku, bo z wyjątkiem nas Fiona nikomu nie pozwala się zbliżać do tej budy, a dodatkowo jest bardzo cięta zarówno do obcych ludzi jak i zwierząt. Nawet Moruska a wcześniej Kory tam nie wpuszczała. Pesek był strasznie wychudzony, łykał dosłownie wszystko, był potwornie zakleszczony i zarobaczywiony. Gdy został delikatnie podkarmiony pojechał z Mężem do weterynarza. Tam dostał bolesny zastrzyk od boleriozy, antybiotyk w zastrzyku na wzmocnienie i tabletkę od robaków. Robaków nie widać, ale pies ma wprost wybrzuszony i powiększony odbyt i gubi co nie potrzeba. Wet stwierdził że to przez zarobaczywienie, dodatkowo w kale miał dużo owsa więc zapewne jadł co udało mu się zdobyć, potwornie czuć go było gnojem, więc pewno wcześniej gdzieś tam spał, bo gnój daje ciepło. Nie marda ogonkiem i kuleje, gdyż na łapce ma otwartą ranę która została spryskana specjalnym środkiem do otwartych ran, który odboduwuje komórki. Ponieważ samo robiłam pasztet a on łykał bez gryzienia, zalałam mu zmielone mięso rosołkiem. Zjadł dwie miseczki w pewnym odstępie czasu, trochę suchych chrupek dla juniora, które kupuję dla Morusa, potem troszkę kaszki a przed spaniem popił koziego mleka. Na chwilę obecną śpi na korytarzu, gdyż jeszcze co chwilę coś gubi, co może potrwać jeszcze dwa tygodnie jak powiedział wet. Szczególnie upodobał sobie szafkę na buty. Znajdka już dzisiaj czuła się lepiej nawet próbuje stąpać po podłodze swoją czwartą łapką, bo wcześniej skikała na trzech łapkach. Gdy ją wziełam była bardzo wycieńczona, a aktualnie śmiga na trzech łapach jak samolot.  Myślę ją potrzymać na zasadzie domu tymczasowego zanim nie wydobrzeje i znajdzie fajny domek. Gdyby jednak tak się nie stało prawdopodobnie zostanie u nas. Jeśli Ktoś był by zainteresowany adopcją to proszę o kontakt. Zdjęcia są z soboty, a aktualnie już piesek trochę przytył, jednak muszę karmić go stopniowo, aby się gwałtownie nie przejadł, ale jesteśmy na dobrej drodze :)