Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 4 września 2014

Zmiany.....

Zastanawiam się o czym dzisiaj mam napisać. Dawno mnie tu nie było, praktycznie działo się wiele że nie wiadomo od czego zacząć.
Ostatnimi czasy czegoś mi zawsze brakowało, czułam się tym wszystkim przytłoczona, nawałem obowiązków, problemów. Uprawiając grzyby zawsze zastanawiałam się wyjdą czy nie wyjdą, na szczęście zawsze wychodziły ładne, często byłam górą nad innymi producentami. Wszyscy jednogłośnie twierdzili że mam dobrej jakości, w czasie zastoju odmawiali innym a brali ode mnie. Czasami płacono mi więcej czasami podobnie z tą jednak różnicą że w razie zastoju wybierano moje ze względu na jakość. Z czasem zaczęłam zdawać sobie pytanie czy warto się tak poświęcać. Życie w ciągłym stresie, czy urosną, jakie urosną, czy nie będzie jakiejś choroby plus opłaty duża chłodnia wielkości pokoju na siłę, czasami przemęczenie, niewyspanie. Przesądził jednak przypadek.
Cały tir kostek innego gatunku którego nie chciałam i nigdy tej rasy ( jak się powszechnie mówi w tym środowisku) nie chciałam. Pierwsze wrażenie, o rany co to będzie, jakieś żabskie wychodzą, potem zaczęły się rozwijać. Na pytanie producenta kostki jak tą rasę uprawiać odpowiedż brzmiała, trzeba więcej wody, inny producent który tą rasę już raz uprawiał i również nie chciał więcej, trzeba mniej wody. Każdy mówi co innego i jak tu wybrnąć? Metodą prób i błędów na własnej skórze.
Gdy zaczęły wyrastać, padła decyzja część przenosimy na trzecią halę, bo na tej do tej rasy jest za duże zagęszczenie. Kolejne obserwacje, więcej wody, bo przy mniejszej ilości pierwsza karpa wyrosła cienka zamiast masywna i mięsista. Druga hala przy tej samej odmianie jeszcze więcej wody, bo 2 stopnie różnicy na hali i więcej słońca, ta sama odmiana a grzyby ładniejsze niż na tamtej. Na trzeciej hali jeszcze inaczej się zachowywały. Woda lana bez końca. Odmiana krucha i nie wygodna do krojenia. P 72 podobno dłużej stoi w chłodni, ale ja nigdy tyle nie trzymałam a z moich obserwacji wyglądało podobnie, jedynie na hali gdzie było więcej światła z okien i powietrza grzyby były masywniejsze i ciemniejsze odmianą przypominały P80, nawet w skupie na początku tak myślano a kobieta ma wieloletnie doświadczenie nawet sama  na kilku tysiącach kostek dawniej hodowała. W czasie zastoju mój towar zszedł. Kolejny transport tira już tych pod żadnym pozorem nie chciałam. Wszystkie kostki wyglądają podobnie, gdy zaczęły wychodzić okazało się że do kostek dodano 3 gatunki grzybni i kostki były pomieszane. Najlepsze jest to że były na jednej hali a każdą grzybnię inaczej się uprawia. Moja cierpliwość się skończyła. Aktualnie mam jeszcze grzyby ale małymi kroczkami odchodzę, może do momentu dotacji na jakieś zmiany. Między czasie sprzedałam 2 kózki. Moją Birmę, którą uwielbiałam i córeczkę Suri -  Gerdę ( aktualnie nosi inne imię). Do sprzedania jeszcze końcówka, ogólnie likwidacja stada. Bardzo się z nimi zżyłam i bardzo je kocham, ale może w innym miejscy będą miały lepiej. Tamte kózki trafiły wspaniale. Mają śliczne miejsca fajny wybieg. Gdy odwiedzałam je ostatnio nawet mnie poznały.
Natomiast w moim życiu zmiany. Powstaje sklep myśliwski, ze sprzedażą internetowo-stacjnarną, łącznie z wyjazdami na imprezy myśliwskie jako wystawca. Pierwszy wyjazd i pierwsza impreza zaliczona pozytywnie. W przyszłym tygodniu będzie strona internetowa ze sklepem. Pierwsze kontakty nawiązane, spotkania odbyte. Pierwsze wystawienie przynosi już pierwsze efekty. Producenci sami się zaczęli zgłaszać, coś ciekawszego w końcu zaczęło się dziać. Z pewnością zdecydowanie mniej monotonii. Sklep nosi już inną nazwę. Poza tradycyjnymi rzeczami myśliwskimi, są antyki myśliwskie, komis myśliwski oparty na pamiątkach itp, w planach są jeszcze alkohole myśliwskie, broń, wypożyczalnia sprzętu myśliwskiego. Nie skupuję najdroższych towarów. Najdroższe są na zamówienia z katalogów Jest sofa, stolik z kawą, przy której można coś pooglądać i zamówić. Nie chcę tradycyjnego sklepu. Zalęży mi aby była przyjazna, rustykalno- pokojowa atmosfera i klimat. Tak też jest urządzony. Nie cierpię powielać innych.
Trzymajcie za mnie kciuki :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Magiczna data.

Dzisiaj są Urodziny mojego Męża, jednak imprezkę musimy przełożyć na bardziej dogodny dzień.
Skończył się wysyp grzybów, jutro zdanie i tak się jakoś kręci. Zastanawiałm się co zrobić dobrego do jedzenia. W końcu pomysł podsunął mi Mąż i na obiad wyszła sharma z frytkami, i surówką. Na deser pyszne ciasto ptasie mleczko, i przepyszna kawa z żółtkiem. Jak Ktoś nie pił to polecam. Natomiast na przełożoną imprezę postanowiłam zrobić  schab dojrzewający, wątróbkę z dzika, pieczoną szynkę z dzika i bigos z żeberek z dzika. Może tego dzika trochę za dużo ale musiałam opróżnić zamrażarkę aby włożyć nowe rzeczy.
 Dzisiaj jest data szczególna, gdyż poza urodzinami mojego Męża jest kanonizacja Jana Pawła II.
Gdy braliśmy ślub w Bazylice w Licheniu przy podpisaniu dokumentów, Ksiądz Knozowski wręczył nam dodatkowo pamiątkę ze zdjęciem Jana Pawła II, trochę mnie to zaskoczyło, ale z biegiem czasu doszłam do wniosku, że jest to chyba najpiękniejsza pamiątka jaką kiedykolwiek dostałam i jaką mogłam dostać. Jakoś osoba Papieża, zawsze się przewija wokół mojej osoby,  a jeszcze częściej wobec osoby mojego Mężą.  Podobno jeśli tak bywa powinno się modlić właśnie do Tego Świętego.
 Podobnie jak kiedyś przed bierzmowaniem, gdy od Księdza który mnie uczył dostałam obrazek Matki Boskiej Gidelskiej, pomyślałam sobie, dlaczego właśnie ten. Jest tyle innych ładnych kolorowych. Z biegiem czasu jednak doszłam również do wniosku, że ten był najbardziej wartościowy  ze wszystkich. Wiele osób w trudnych chwilach lub przy ciężkich, wręcz ogonalnych chorobach, modli się właśnie do niego używająć czasami specjalnego winka i bardzo często pomaga, jednak trzeba dorosnąc do wielu rzeczy aby je zrozumieć i docenić. Na wszystko jednaj przychodzi zawsze odpowiednia pora.

środa, 23 kwietnia 2014

Nowy wykot.

Ogólnie przez ostatnie tygodnie miałam trudny okres. Na święta wysypały niespodziewanie grzyby a 21 kwietnia 2014 roku Birma urodziła 2 śliczne maleństwa: kózkę i koziołka. Kózka typowo alpejska, nóżki  za kolanka jak ze smoły,  czarna grzywka, czarna pręga na kręgosłupie, czarne dzwoneczki,  kolor ciemny brąz, jednym słowem-cudna, ale bardzo słaba.  Koziołek natomiast śliczny, czarny o połyskującej sierści, tylna strona nóżek biała, brzuszek i jakby koraliki białe. Nie mam pojęcia skąd ten kolor, bo ojciec jest z wyglądu alpejczykiem, po ojcu 100%  kożle alpejskim z papierami, matka uszlachetniona, a skąd te czarne, hm..., może jakiś przodek od strony Birmy? Birmulka czuje się dobrze, koziołek też, kózka natomiast była słaba i odeszła :( Walczyliśmy ze wszystkich sił. Karmiliśmy szczykawką, wet dał podwójną dawkę środka w pępowinę na wzmocnienie ale nic nie pomogło. Biedna Birma wszystko wyczuwała. Do samego konca ją lizała i przytulała, pomimo tego że była słabsza jej nie odrzuciła. Gdy ją zabieraliśmy Mąż kazał mi ją trochę zasłonić, ale Birmulka i tak wszystko czuła. Wtuliła nosek w małego koziołka, spuściła smutno oczka i tak stała zamyślona chyba 5 minut nie chcąc w ogóle podnosić głowy. Tak mi jej było żal. Serce mi się dosłownie rozdzierało patrząc na to wszystko, jedyne co mogłam zrobić to ją mocno przytulić i pożałować, ale tak to już w tym życiu bywa :( Miejmy nadzieję że już będzie tylko lepiej.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Znajda cz1.

W sobotę we Fionkowej budzie znależliśmy takie oto cudo.....







Maleńką suczkę niemal zagłodzoną i wycieńczoną. Z samego rana, co zaskoczyło Męża, Fiona spała pod sosną pomimo deszczu, a zawsze unikała takich sytuacji jak diabeł święconej wody. Męża trochę to zdziwiło, jednak pomyślał sobie że coś się dla psa odmieniło i poszedł robić swoje. Bliżej południa Mąż zaczął robić porządkowe prace a Fionę jakby coś opętało do budy i z budy, coś sprawdzi i znowu. Na końcu wkurzony Mąż poszedł zobaczyć co tam się dzieje. poświecił latarką i wyłoniły się małe przestraszone oczka cofające się do tyłu. Aż sami jesteśmy w szoku, bo z wyjątkiem nas Fiona nikomu nie pozwala się zbliżać do tej budy, a dodatkowo jest bardzo cięta zarówno do obcych ludzi jak i zwierząt. Nawet Moruska a wcześniej Kory tam nie wpuszczała. Pesek był strasznie wychudzony, łykał dosłownie wszystko, był potwornie zakleszczony i zarobaczywiony. Gdy został delikatnie podkarmiony pojechał z Mężem do weterynarza. Tam dostał bolesny zastrzyk od boleriozy, antybiotyk w zastrzyku na wzmocnienie i tabletkę od robaków. Robaków nie widać, ale pies ma wprost wybrzuszony i powiększony odbyt i gubi co nie potrzeba. Wet stwierdził że to przez zarobaczywienie, dodatkowo w kale miał dużo owsa więc zapewne jadł co udało mu się zdobyć, potwornie czuć go było gnojem, więc pewno wcześniej gdzieś tam spał, bo gnój daje ciepło. Nie marda ogonkiem i kuleje, gdyż na łapce ma otwartą ranę która została spryskana specjalnym środkiem do otwartych ran, który odboduwuje komórki. Ponieważ samo robiłam pasztet a on łykał bez gryzienia, zalałam mu zmielone mięso rosołkiem. Zjadł dwie miseczki w pewnym odstępie czasu, trochę suchych chrupek dla juniora, które kupuję dla Morusa, potem troszkę kaszki a przed spaniem popił koziego mleka. Na chwilę obecną śpi na korytarzu, gdyż jeszcze co chwilę coś gubi, co może potrwać jeszcze dwa tygodnie jak powiedział wet. Szczególnie upodobał sobie szafkę na buty. Znajdka już dzisiaj czuła się lepiej nawet próbuje stąpać po podłodze swoją czwartą łapką, bo wcześniej skikała na trzech łapkach. Gdy ją wziełam była bardzo wycieńczona, a aktualnie śmiga na trzech łapach jak samolot.  Myślę ją potrzymać na zasadzie domu tymczasowego zanim nie wydobrzeje i znajdzie fajny domek. Gdyby jednak tak się nie stało prawdopodobnie zostanie u nas. Jeśli Ktoś był by zainteresowany adopcją to proszę o kontakt. Zdjęcia są z soboty, a aktualnie już piesek trochę przytył, jednak muszę karmić go stopniowo, aby się gwałtownie nie przejadł, ale jesteśmy na dobrej drodze :)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Drobna odskocznia :)

Ostatnio trochę mnie tu nie było, ale to głównie przez ten zabiegany okres.
Wspomnianą niedzielę spędziłam w Gnojnie. Przyleciał stały bywalec, czyli bocian :)


Rano znowu będzie nas budził poranny klekot. Tak się składa że w Gnojnie co drugi słup jest z bocianem, czasami urzęduje też na wystającym za domu świerku, natomiast w pobliskim Niemirowie gdzie dociera prom po 3-4 w jednym gnieżdzie :)
Pierwszego kwietnia przyjechał tir z kolejnymi kostkami a 10 kwietnia zaliczona Białowieża, gdyż Kuzyn wybiera się tam do  szkoły. Podobno jest tam najbardziej prestiżowe Technikum Leśne w Polsce. Muszę przyznać że miejsce przepiękne, grzeczna młodzież, przepiękna szkoła, kształcąca wszechstronnie swoich uczniów, wspaniale sale i pracownie oraz na wysokim poziomie internat.Uczniowie przez cały czas chodzą w mundurach i o dziwo co mnie zaskoczyło, duża ilość dziewczyn. Poziom podobno wysoki, ale Szkoła przepiękna i myślę że próbować naprawdę warto.

piątek, 21 marca 2014

Chora, ale świat się dalej kręci... :)

We wtorek wyjechał kolejny transport gdzybków, część ciętych, część w karpie. Towar zajmował kilka palet bałam się że po przekładce z chłodni stacjonarnej nie zmieści się w samochodzie, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Tym razem grzybki pojechały do Warszawy. Jedyna wada, że był dzień deszczowy i nabawiłam się kataru, potwornie boli mnie głowa, gardło i jeszcze mam kaszel. Chyba będę musiała zastosować kurację buraczaną, tzn pić sok z surowych buraków 2 razy dziennie przez kilka dni, aby spożyć ok 7 kg. Plus natomiast taki że w końcu nauczyłam się wyłapywać odpowiedni moment na zerwanie, przez co waga jest dużo wyższa i grzyby są w miarę równe. W końcu doczekałam się że ktoś kto jest bardzo wymagający nawet nie sprawdzając dokładnie płaci gotówką na podstawie opinii z poprzedniej dostawy. Drugi plus jest taki, że dodatkowo na przelewy wprowadziłam faktoring. Ogólnie mam zaufanie do Kontrahenta, gdyż współpracujemy już dość długo, jednak ze względu na konieczność przeprowadzania ciągłych remontów hali, musiałam przeprowadzić drobne zmiany, które pozwolą mi zachować równowagę finansową.
Wczoraj Mama miała urodziny, dzień przepiękny słoneczny, jednak ze względu, że się rozchorowałam musiałam wyjazd przełożyć na niedzielę. W niedzielę planuję wyjazd do Gnojna do drugiego domku, uroczej miejscowość położonej nad Bugiem gdzie kręcono sceny ,, Nad Niemnem". Urocze nadbużańskie tereny, doskonałe miejsce dla wędkarzy, gdzybiarzy, w pobliżu również słynna Stadnina Koni w Janowie Podlaskim a w sezonie prom. Aktualnie tereny w dużej mierze wykupowane przez turystów z Warszawy, Krakowa i innych obcych krajów. W pobliskich Serpelicach nad Bugiem w sezonie można spotkać Jerzego Kamasa i kilka innch znanych osób, oraz w Zaborku, gdzie podczas aukcji nocują koronowane głowy a aktualnie kręconesą zdjęcia  do filmu ,, To nie koniec Świata", choć aktorzy bardzo pokochali Zaborek, niektórzy nawet dodatkowo rezerwują tu miejsce dla całej rodziny,  można ich również spotkać w pobliskich Borsukach, spacerujących po Gnojnie lub udających się po zakupy do pobliskich gospodarstw np po mleko. W końcu aktor też człowiek :) Dodatkowo tu się wychował i spędził młodość Wacław Kowalski ( Pawlak z ,, Sami Swoi").  Miejsce urokliwe. Cisza, spokój, dzika przyroda, naprawdę polecam, Nocleg myślę spędzić w Białej a w poniedziałek bieganie po urzędach i powrót do Boczniakarnii. Mam nadzieję że do tego czasu trochę się podkuruję.

niedziela, 16 marca 2014

Pyszne i proste pasty na śniadanie lub kolację.

Śniadanie wprawdzie mam już za sobą. Zastanawiałam się co by tu zrobić i doszłam do wniosku, że może pastę z makreli z białym serem. Czasami robię też ze szprotek i tą drugą nawet wolę, ale ta pierwsza jest również bardzo dobra i ze swojej strony bardzo polecam.

PASTA Z MAKRELI I BIAŁEGO SERA.

1 średniej wielkości makrela - obrać z ości,
1 średnia cebula - pokroić w kostkę
1 kostka sera białego typu twaróg - 200-250g. ( pognieść).
sól i pieprz do maku, majonez.

Wszystkie składniki wymieszać, połączyć z majonezem i posmarować pieczywo.


PASTA ZE SZPROTEK.

1 Puszka szprotek ( ja wolę w sosie pomidorowym),
2-3 jajka - pokroić w kostkę,
1 średniej wielkości cebula,
sól i pieprz do smaku, majonez do połączenia składników.

Szprotki pognieść, całą zawartość puszki wymieszać z resztą składników, doprawić solą i pieprzem oraz majonezem.
Spożywać z pieczywem w postaci kanapek.

Kolejny dzień zmagań z prądem :(

Dzisiaj już drugi dzień się zmagam z dyskoteką prądową na hali, gdy zadzwoniłam wczoraj na Pogotowie Energrtyczne odebrał jakiś niewydarzony Pan i na pytanie kiedy mogę się spodziewać prądu, bo mam całą chłodnię zawaloną grzybami wydarł się na mnie, że chyba widzę co się dzieje na dworze, że zadaję głupie pytania, mam podłączyć sobie agregat. Agregat ok, ale tylko do światła, bo chłodnia i reszta jest na siłę, a to już nie jest prosta sprawa i zaczął na mnie wykrzykiwać. Dziwię się że tacy ludzie jeszcze pracują.... Po wczorajszej dyskotece padło mi na koniec dnia 45 świetlówek jednocześnie z czego jedna świetlówka, wcale nie z najdroższych tylko z przeciętnych 9,45 zł. Dzisiaj znowu prąd mam w kratkę ale przynajmniej Pan z Pogotowia Energrtycznego był kulturalny. W końcu ja odnoszę się grzecznie i też mam swoje problemy, a że ktoś sobie z czymś nie radzi to nie jest powód aby się wyżywać na drugiej osobie :(

sobota, 15 marca 2014

Dzień z życia Boczniakarni.....

Dzisiaj mam dzień do d**y. Na dworze potwornie wieje, co chwilę nie ma prądu, uszkodzony od wiatru  modrzew przy ogrodzeniu, latające w powietrzu płytki po podwórku, potłuczona od wiatru szyba w oknie i jeszcze Mąż który się rozchorował. W rezultacie czekałam aż opróżnią się skrzynki po krojeniu i będę mogła zbierać nowe grzyby, Mąż zaniemógł, i spadło na mnie zebranie pół tony grzybów, poprzenosić to z hal przez całą długość korytarza aż do chłodni i już mam wszystkiego dosyć. Zrobiłam sobie drobną przerwę i kawkę i jeszcze na ponad godzinkę do pracy. Co chwila gaśnie światło, momentami grzyby zbieram z zapaloną czołówką :( Mogłabym to przesunąć na następny dzień ale z każdym dniem tracą na wadze, więc szkoda mi tego zaniechać. Mąż  już od rana czuł się niewyrażnie aż pod koniec dnia, bolała go głowa, policzek, gardło i dodatkowo złapał gorączkę :( Jednym słowem dzień do kitu. Od pewnego czasu zapisuję sobie wszystkie dni te lepsze i gorsze. Z czasem można zaobserwować, że właśnie w konkretne dni zawsze coś się dzieje, jedne są bardzo dobre a inne bardzo złe. Myślałam aby zrobić małą analizę i wszelkie sprawy załatwiać tylko w te dobre. Dzisiaj najchętniej obejrzałabym jakiś program lub poczytała książkę, ale nie ma tak dobrze :( Na domiar złego jeszcze lepszy komputer aktualizuje się cały dzień i nie ma wejścia, a Mąż przed chwilą wylał herbatę i potłukł szklankę. Mam nadzieję że jutro będzie lepszy dzień, bo na dzisiaj już wrażeń wystarczy :(

środa, 12 marca 2014

Pyszna babka ziemniaczana.

Babkę tą nauczyła mnie robić mojego Mężą Babcia. Przepis podobno pochodzi ze wschodnich stron, ja niby urodziłam się na wschodzie, jednak nigdy tego wcześniej w domu nie jadałm, może dlatego że pochodzę z rodziny mieszanej.
Wracając jednak do  babki - ziemniaki trzemy na tarce, dodajeny jajko, startą cebulę, trochę jarzynki, sól, pieprz i mieszamy. Ja dodaję jeszcze łyżkę śmietany i czasami odrobinę pokrojonych w drobną kosteczkę usmażonych grzybów i szczyptę majeranku. Nie odcedzam ziemniaków. W razie potrzeby dosypuję mąki pszennej, tak aby ciasto było na tyle gęste aby się ścieło.  Jak ktoś lubi może w środek dać kawałeczki pokrojonej kiełbasy.  Ciasto przekładam do foremki. Następnie boczek kroję w cienkie plasterki i wbijam po wierzchu w babkę, tak aby puściła odrobinę tłuszczyku, aby nie była bardzo sucha i piekę na złoty  kolor.




Smacznego :)

piątek, 7 marca 2014

Pyszne ciasto czyli ,, Niebo w gębie" :)

Przed Dniem Kobiet postanowiłam poeksperymentować i zrobić jakieś fajne ciasto. Miałam ser, gruszkowo-jabłkowy mus od Mamy w litrowym słoiku, więc postanowiłam wyczarować coś fajnego.
Ciężko mi pisać dokładne proporcje bo często robię coś z głowy.
Ale tak po kolei:
Upiekłam pyszny sernik. Często robię sernik z budyniem, ten natomiast zrobiłam z dodatkiem mąki ziemniaczanej zamiast budyniu i z dodatkiem odrobiny mleka płynnego. Wyszedł naprawdę super.
Gdy wystygł, dodałam rozrobiony mus gruszkowo-jabłkowy wymieszany z 2 suchymi galaretkami o smaku pomarańczy i 3 łyżeczkami żelatyny rozpuszczonej w malej ilości wody. Wszystko zależy od gęstości musu, mój był gęsty ale nie na tyle by fajnie i sztywno się trzymał bez dodania żelatyny. Dało to fajny posmak egzotyki i orzeżwienia. Mus ten wylałam na przestudzony sernik i  do lodówki do zastygnięcia. Następnie ugotowałam 2 budynie z cukrem. Przestudzone budynie zmiksowałam z odrobiną margaryny Kasi. Przestudzone, ale na tyle by były klejące wyłożyłam na zastygnięty mus i do lodówki. Gdy wszystko ładnie zastygło polałam przestudzoną polewą. Można posypać wiórkami i jeszcze na chwilę wstawić do lodówki.
Muszę przyznać że wyszło naprawdę pyszne ciasto :)


Moja kolekcja Kagorów :)

Dzisiejszy dzień minął jakoś nostalgicznie. Miałam tyle planów, ale chyba aura nie ta :( Na dworze jakoś trochę chłodno, lekko pochmurno że nic się człowiekowi nie chce. W ramach chwili wytchnienia postanowiłam przejrzeć ponownie swoja kolekcję win marki Kagor. Bardzo lubię te wina. Mój dobry znajomy, który jest Sommelierem i jedynym w Polsce certyfikowanym Venenciadorem, ciągle mnie krytykuje, że nie gustuję w konkretnych markowych wytrawnych lub półwytrawnych winach tylko ubzdurałam sobie coś co nie jest godne aż takiej uwagi, ale ja będę broniła swojego zdania, gdyż lubię         z przepysznym ciastem wypić lampkę Kagora, a piłam już ich tyle że widzę różnicę w smaku i ze swojej strony polecam.



Buteleczki są trochę podkurzone bo prawidłowo powinny takie być. Jeszcze trochę mi brakuje                     i z pewnością ciągle brakować będzie, ale tym się nie zrażam :) Marzy mi się piwniczka z wieloma gatunkami win, ale to jeszcze droga daleka. Wiem natomiast  że będę miała oparcie w poradach ze strony ktora zna temat od podszewki :)

Natomiast dla zainteresowanych profesjonalnymi usługami na przyjęcia okolicznościowe, wesela, szkolenia, porady itp polecam stronę profesjonalnego Sommeliera i Venenciadora  www.kolorwina.pl 
Maciej jest bardzo sympatyczną osobą traktującą swoje obowiązki bardzo poważnie i kochającą to co robi,więc myślę że warto :)

czwartek, 6 marca 2014

Nowi lokatorzy Sosnowej Hacjendy :) Koziołek i kózka już na świecie :)

Trochę mnie tu nie było, ale to głównie przez nawał zajęć. Miałam do zdania grzybki. Mam jednak do





zakomunikowania dobrą wiadomość. 5 marca 2014 roku na świat przyszły kożlęta, mała urocza parka :) Jednym słowem moja Suri urodziła kózkę i koziołka. Imiona jeszcze nie wybrane, , bo trudno mi coś dobrać, ale jeszcze wszystko przed nami. Ciążę Suri znosiła bardzo dzielnie. Była bardzo opanowana           i spokojna. Tak jak wcześniej potrafiła ustawiać po kątach, to w trakcie ciąży była potulna jak baranek. Dużo ją przytulałam, musiałam zmienić dietę, współlokatorkę Birmę ewakuować do innego boksu. Do samego konca miała doskonały apetyt i dobrze się czuła. Dopiero w środę 5 marca dostała konkretne bóle   w godzinach popołudniowych zaczęła pomekiwać i po godzinie 18.00 przyszły na świat kożlątka troszkę większy koziołek i troszkę mniejsza kózka, na początku słabiutkie, ale już zaczynają pomykać. Gdybym tak coś miała porównać to chyba nie do końca podobne do Suri i do swojego ojca. Tak zwyczajnie uroda im się przypątała, ale są naprawdę urocze. Uszka mają po ojcu, bo Suri ma mysie. Mama czuje sę świetnie, aż tak bardzo się nie darła, poród odbył się na stojaco, a właściwie bardziej na kucka. Z jednej strony ogromnie się bałam bo to moje pierwsze kozy i pierwszy poród, ale wszystko przebiegło wzorcowo, jedynie dwa dni po terminie. Był Pan co robił za ,, akuszerkę" który  sam chodował 200 owiec i sam odbierał porody, a w razie czego wet w pogotowiu, ale odbyło się bez powikłań. Maleństwa czują się dobrze            i uroczo merdają ogonkami. Jedynie dla ich bezpieczeństwa została przerobiona bramka, aby się nie wydostawały i były bezpieczne. A oto one :)

sobota, 22 lutego 2014

Uwaga na kleszcze!!!!!!!!!!!

Mój nowy mały piesek Morusek złapał już kulka kleszczy, na szczęście łaziły pojedynczo dopiero po wierzchu więc zostały wyłapane. Morus ma już w kark zakroplone kropelki od kleczny, ale mimo tego po każdym wyjściu przechodzi przegląd. Myślałam że pojawią się kwiecień - maj, ale Sąsiadka mówi, że u niej przez całą zimę psy mają co roku, więc już sama nie wiem, jednym słowem trzeba uważać. Natomiast sam Morus rośnie, nauczył się już służyć, nie wiem skąd się tego nauczył, ale jak coś chce to staje koło miseczki i prosi a ogólnie to naprawdę uroczy piesek :)

niedziela, 16 lutego 2014

Życie musi toczyć się dalej.....

Wczoraj minęło 2 tygodnie jak zaginęła Kora, nawet nie wiem kiedy to zleciało... Przez pierwszy tydzień szukaliśmy po kilka godzin dziennie i nic, jak kamień w wodę. Ciężko się z tym pogodzić, ale życie musi się toczyć dalej. Ponad tydzień temu w piątek 7 lutego przygarnęliśmy małego pieska, który został podobno znaleziony w lisiej norze w największe mrozy. Nazwaliśmy go Morusek. Jest uroczy i trochę śmieszny. Jedno uszko bardziej stojące drugie leżące, mleczne ząbki, ciekawe spojrzenie, ogólnie bardzo grzeczny i kochany, a gdyby wrócił tamten to będą dwa. Miejsca i Korze wystarczy. 11 lutego przyjechał tir  z transportem kostek na 2 hale a aktualnie trwa właśnie zbiór na 2 innych halach. Grzybki rosną i czekają na wyjazd do ich smakoszy :) Tym którzy nie jedli, serdecznie polecam, bo są naprawdę smaczne i zdrowe. Ja najbardziej lubię zrobione jak kotlety schabowe, ale można zrobić z nich dosłownie wszystko począwszy od marynowania, poprzez gotowanie, smażenie, duszenie, kiszenie a skończywszy na suszeniu. Spróbujcie bo naprawdę warto :)





wtorek, 4 lutego 2014

Dwa ziarenka szczęścia i reszta goryczy :(

W niedzielę kolejny raz dostałam obuchem w głowę i nadal nie potrafię się otrząsnąć.
W niedzielę straciliśmy naszą suczkę Korę.
Wzięliśmy ją z poznańskiego Schroniska, gdy miała niespełna 4 tygodnie. Była tam najmniejszym zostawionym szczeniaczkiem. Gdy ją odebraliśmy by ponury zimny i deszczowy sierpień.
Od samego początku była bardzo chorowita i chorowała na astmę.
Gdy była mała miała trochę dziwną urodę a przede wszystkim wielkie uszy w stosunku do wielkości szczeniaczka. Babcia która z nami mieszkała, stwierdziła tylko po pewnym czasie, myślałam że to taka dziwna rasa z wielkimi uszami. Gdy miała niepełna 2 miesiące zaczęły jej rosnąć wąsy. Wyglądała taka mała/stareńka. Z czasem wyrosła, wypiękniała i wniosła w nasze życie wiele radości.
Wzięliśmy ją dwa dni przed pierwszą rocznicą ślubu i była naszym pierwszym wspólnym pieskiem.
W dzień rocznicy zrobiła nam niespodziankę zaczęła rozpoznawać swoje imię i prosić za potrzebą i to był dla nas najlepszy prezent. Miłe było wracać do domu i widzieć merdający mały ogonek.
To na nią przelaliśmy całą miłość po odejściu Lary, gdyby nie to zapewne byśmy oszaleli.
Była z nami zawsze, w domu, na wczasach a teraz zostały tylko wspomnienia. Gdy była malutka a chciała wyjść za potrzebą potrafiła upierdzielić w duży palec jeżeli proszenie nie odnosiło skutku lub położyć się nad głową i wyrywać po jednej rzęsie, aż w końcu się z nią wyszło. Brakuje nam tego jej tupania po podłodze, powarkiwania gdy chciała wyjść, brakuje nam cząstki jej. Pod koniec chorowała na starczą cukrzycę i była niewidoma, ale była nasza. Wyszła za potrzebą na podwórko co jest dziwne i zniknęła. Zostawiła swoje male buciki, bo zawsze marzły jej łapki i nie dawała rady wrócić w zimie, swoje male wdzianko i niedojedzone chrupki. Modliłam się aby się odnalazła, ale Bóg mnie nie wysłuchał, najpierw pozwolił ją odnależć a potem zabrał. Nie wiem czy zabrał ją jastrząb, czy sama gdzieś poszła, ale zawsze za chwilę wracała.
Przez tą chorobę była taka chudziutka, więc nie miałaby siły aż tak daleko chodzić i ciągle nie mogę przeboleć co się z nią stało. Podmarzły jej łapki, ale gdzieś by leżała, gdy się wołało piszczała a tu nic. Martwa cisza i dziwne domysły. Miała tatuaż i chipa i co z tego???? Powiedziano nam że tu nie maja urządzeń do badania chipów. Tylko ja mieliśmy. Gdy ją braliśmy pamiętam błyszczące oczy mojego Męża i tulące się małe ciałko w jego objęciach i to boli najbardziej, że już jej nie zobaczę. We wsi biegają pospuszczane burki okolicznych pijaczków a jej już nie ma i nie zobaczę. Była z nami 12 lat i zostawiła najpiękniejsze wspomnienia :( Co jeszcze przyniesie nam los - kolejne smutki i rozczarowania? :(


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Pyszna zapiekanaka z boczniakami.

Wczoraj Mąż namówił mnie na zrobienie zapiekanki.  Opiekacz zostawiłam w drugim mieszkaniu, ale równie dobrze poradziłam sobie z piekarnikiem w kuchence.
Boczniaki i cebulkę w stosunku 2:1 pokroiłam w drobną kostkę i podsmażyłam na patelni. Przyprawiłam pieprzem i solą oraz przyprawą do pizzy ( tyko odrobinę). Długą bagietkę rozkroiłam na połowę. Każdą połówkę posmarowałam koncentratem, nałożyłam farsz i posypałam startym na tarce serem na małych oczkach. Następnie do piekarnika nastawionego a 180 stopni
do momentu aż roztopi ser na zapiekance i polałam ketchupem. Wyszła naprawdę pyszna o wiele lepsza niż z pieczarkami.

Polecam :)

niedziela, 26 stycznia 2014

Prace zgodnie z rytmem natury na 2014 rok.

Od pewnego czasu staram się wszystko robić zgodnie z Ekologicznym Poradnikiem Księżycowym.
W/g mojej ulubionej książeczki początek lutego obdarzyć nas może zmienna aurą z opadami Więcej chłodnych dni w połowie miesiąca. Koniec lutego dosyć pogodny ale z możliwymi wiatrami lub deszczu ze śniegiem.

W/g przepowiedni: ,,  Gdy na święty Waldek( 14 lutego)deszcze, mrozy wrócą jeszcze, a pochmurna Dorota ( 6 lutego) zapowiada śnieg i błota. Maciejowe ( 24 lutego)lody wróżą długie chłody, a gdy Maciej płynie strugą, zima już niedługo". 

Początek marca może obdarzyć nas wietrzną, niezbyt przyjemną pogodą. W/g Górali poprawa będzie po 10 marca.  W pierwszej dekadzie może być ciepło ale wilgotno. Połowa marca powinna przynieść lepszą pogodę. Przewaga dni pogodnych i suchych. Dzień powinna dominować słoneczna pogoda, natomiast noce chłodne z lokalnymi przymrozkami i mrozami. Spore różnice temperatur między dniem i nocą. Koniec kalendarzowej zimy to pierwszy podmuch wiosennego ciepła ale z opadami deszczu..

Marcowe przysłowie: ,, Jak Helena ( 2 marca) w swoje święto radosna - za progiem stoi już wiosna".

Co do kwietnia, może obfitować w zaskakujące zmiany i anomalia. Raczej bardziej słoneczny, mogą pojawić się pierwsze burze. Pierwsza dekada powinna przynieść dość zmienną aurę. Może popadać deszcz, deszcz ze śniegiem a w górach śnieg. Środek miesiąca pogodniejszy, jednak z przewagą dni wietrznych, cieplejszych  raczej suchych.. Trzecia dekada ciepła w dzień, a w nocy możliwe przymrozki ( szczególną uwagę zwrócić na dni ( 12-15 kwietnia i 22-29 kwietnia). Można spodziewać się anomalii pogodowych.

Kwitnienie czereśni co do terminu i obfitości jest podobne do kwitnienia zbóż i winorośli. Wczesne kwitnienie, to wcześniejsze zbiory zarówno owoców jak i zbóż.
,, Kwiecień co deszczem rosi, wiele owoców przynosi". ,, Gdy środek kwietnia będzie suchy i słoneczny, plon będzie obfity i bezpieczny". ,, Kto na początku kwietnia sieje, ten się w żniwa śmieje" 

Ogólnie jest to rok Saturna więc prawdopodobnie będzie zimny i mało przyjemny, niezbyt dobry wzrost roślin, wiosna chłodna i pochmurna  z wiatrami i posuchami, lato przyjemniejsze na początku, póżniej chłodniej i wilgotno, jesień mało przyjemna i wilgotna, zima 2014/2015 mrożna i śnieżna - możliwe że aż do końca marca.
Wiosną siewów nie przyspieszać, plony zbóż  niezbyt dobre, lepsze tylko jęczmienia i owsa, zboża ozime gorsze niż jare, gorsze zbiory roślin motylkowych: grochu, fasoli, prosa., siana niewiele, dobre plony warzyw korzeniowych, owoców niezbyt wiele, ryb i ptactwa mniej ale grzybów w lecie i na jesień nie najgorzej.

Mam nadzieję, że Komuś pomogłam :)

Dlaczego.....?

Wczoraj dowiedziałam się że w wypadku zginęła moja Koleżanka, była jeszcze młoda i długo walczyła o dziecko, a gdy już się udało-osierociła dwuletnią córeczkę. Powód- nieodśnieżone drogi. Droga szybkiego ruchu. Podobno było to zgłaszane że jest nieodśnieżona, a teraz poszukiwanie winnego i jeden składa winę na drugiego.  W środę  jeden z tirów wpadł w poślizg i zgarnął przyczepą dwa inne samochody m.in. i jej. nie miała żadnych szans. Połowa samochodu doszczętnie zmiażdżona. Nie chcę nawet myśleć, co musi czuć Jej mąż i małe osierocone dziecko, które nawet nie będzie pamiętać swojej matki.
Dwa lata temu odeszła nagle moja kuzynka, która osierociła dwójkę małych dzieci. Jedno z nich miało mieć w przyszłym roku komunię, drugie miało rok wcześniej. Ojciec- niby był, ale tylko na papierze. Latał na lewo i prawo, dzieci widział raz do roku, pomagać finansowo nie chciał. I co? Zonk... Śmierć matki i musi się nimi zająć. Biedne dzieci nawet go dobrze nie pamiętały a tu taka trauma, bo muszą zamieszkać w obcym domu z kimś kto zmienił zdanie, podaje się za ojca ale nic o tych dzieciach nie wie, bo nigdy go to nie interesowało. Z dwojga złego jest macocha, która bardziej o nie dba niż on sam.
Gdy mieszkałam jeszcze w Poznaniu jadąc tramwajem do pracy, tak sobie rozmyślałam i obserwowałam pasażerów. Patrzyłam się głównie ukradkiem na oczy, bo one odzwierciedlają duszę i mogą powiedzieć najwięcej. Dostrzegłam starego szczupłego pana, wręcz dziadka w długim ciemnym płaszczu. Był bardzo zamyślony, oczy miał zaczerwienione i szkliste. Łzy napływały mu same. Zastanawiałam się co takiego musiało się wydarzyć i jaką tragedię przeżył? Z drugiej strony mogłam się domyślać. Tramwaj ten jechał w stronę Szpitala Klinicznego na Przybyszewskiego.  Ja musiałam wysiąść, on pojechał dalej....
Zaczęłam zastanawiać się  ile warte jest ludzkie życie i dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tracimy najukochańsze i najbliższe nam osoby? Ta jedna zagadka jest ciągle niewyjaśniona. Wszystko co nam pozostaje to tylko zdjęcia i wspomnienia.  Zawsze, gdy mam jakieś problemy powtarzam sobie, że to tylko przejściowe, są gorsze rzeczy na świecie, lecz nieustanie zadaję sobie pytanie: dlaczego, dlaczego, dlaczego.....?

piątek, 24 stycznia 2014

Mrozy, mrozy,mrozy...

Właśnie minął kolejny dzień i mam dzisiaj od rana potwornego lenia. Praktycznie nie zrobiłam nic, z tego co zaplanowałam. Na dworze potwornie zimno ale z drugiej strony i tak długo była przysłowiowa jesień.
Dzisiaj zrobiłam na śniadanie kakao na kozim mleku i o dziwo nawet smakowało, bo krowiego nie lubię.
A do tego bułeczkę z powidłami śliwkowymi które sama wykonałam.
 Nie byłabym sobą, gdybym coś nie wymyśliła i zrobiłam powidła z dodatkiem cynamonu, trochę gożdzika, cukru, wanilii i kardamonu. Zapach przecudny i smak wyborny, szczególnie czuć kardamon.
Soczki też poprzerabiałam. Zrobiłam kilka zwykłych typu śliwkowy, aroniowy i malinowy.
Aroniowego połowę przerobiłam na trzy różne. Do jednego dodałam jeszcze: miód, cytrynę i owoc goji. Do drugiego dodałam: miód, cytrynę, owoc goji i imbir. Do trzeciego lipę i miód. Wyszły trzy zupełnie różne smaki i na zimę jak znalazł, nawet Mamie jak wypiła dwie buteleczki kaszel przeszedł.
W tym roku przymierzam się do jeżynowego. Stawiam nie tylko na smak ale i zdrowie.
Na hali rosną pomalutku grzybki, jedynie mrozów już mam dość, bo mało tego że zimno aby zapełnić piec 100kw muszę wsypać taczkę węgla na raz, tyle że na cały dzień mam spokój, a nawet jeszcze na następny się tli. Najbardziej szkoda mi Fionki, ale każdego dnia gotuję jej ciepłe jedzonko, budę też ma ocieploną z otwieranym do sprzątania dachem. Może nie wygląda to na budę jak wszystko u nas odbiega od normy, ale jak stwierdził Mąż - to nie być piękne tylko praktyczne i zrobił w/g własnego projektu z wiatrołapem, więc wstawiam tam jedzenie, przynajmniej deszcz nie pada do miski, wyjmowanym na lato środkiem ( ociepleniem) i otwieranym do sprzątania i wietrzenia dachem. Do tego dużo słomy i kotara między wiatrołapem a pokojem z podwójnego koca. Z tego co widzę od samego początku ją pokochała.
Zobaczymy co jutro przyniesie dzień, mam nadzieję że jakieś pozytywy. Wczoraj Mąż wygrał trójkę w totka więc na początek dobre i to :)


wtorek, 21 stycznia 2014

Sosnowa Hacjenda: Pyszne kozie serki bez podpuszczki.

Sosnowa Hacjenda: Pyszne kozie serki bez podpuszczki.: Wczoraj robiłam serki. Ciągle eksperymentuję i robię ja na kilka rodzai. Jeden najczęściej przypomina naturalną Mozzarelle a drugi Almette w...

Sosnowa Hacjenda: Coś pysznego, czyli blok o smaku kawowym :)

Sosnowa Hacjenda: Coś pysznego, czyli blok o smaku kawowym :): Wczoraj byłam w drugim domku. Ciągle czuć jeszcze poświąteczną atmosferę mój Tato miał urodziny, ogólnie bardzo mile spędzony czas. Przez pe...

Pyszne kozie serki bez podpuszczki.

Wczoraj robiłam serki. Ciągle eksperymentuję i robię ja na kilka rodzai. Jeden najczęściej przypomina naturalną Mozzarelle a drugi Almette w zależności od sposobu zrobienia.
A oto przepisy, może ktoś się skusi, wszyscy twierdzą że są przepyszne.

SEREK A'LA MOCARELLA.

Zagotować 1 litr mleka koziego. Gdy tylko zacznie się gotować na małym ogniu z miejsca wyłączamy palnik.
Studzimy lekko i dodajemy 2 l. mleka koziego kwaśnego, lekko podgrzewamy. Gdy tylko zobaczymy że zaczyna się gotować, zdejmujemy z palnika. Studzimy, odcedzamy kilka godzin- ja robię to na sitku, nie lubię bardzo suchego, więc niczym nie przyduszam, odcedza się naturalnie ile skapnie. Jak przestygnie i będzie w miarę zimne na talerzyk i do lodówki, najlepiej na noc. Na drugi dzień ma konsystencję i smak przypominający lekko Mozzarellę.

SEREK A'LA ALMETTE.

Jest to ten serek, który jest na zdjęciu niżej.
Zrobiłam go z 4 litrów mleka.
1,5 litra to kozie kwaśne mleko, a pozostałe 2,5 lista słodkie kozie mleko.
Słodkie mleko zagotowałam, dodałam kwaśne, lekko podgotowałam. Gdy tylko zaczęło się gotować zdejmuję z palnika. Odcedzam na sitku kilka godzin. Gdy serek będzie lekko zimny i odcedzony wykładam na talerz i do lodówki. Za każdym razem odcedzam naturalne bez odciskania, tyle ile ścieknie z sitka.
Z 4 litrów mleka wyszły mi dwa serki, jeden na dość duży na dużym talerzu obiadowym, a drugi na małym spodeczku waga ok 20-30 dkg i rozsmarowują się podobnie jak Almette.

Smacznego :)




Coś pysznego, czyli blok o smaku kawowym :)

Wczoraj byłam w drugim domku. Ciągle czuć jeszcze poświąteczną atmosferę mój Tato miał urodziny, ogólnie bardzo mile spędzony czas. Przez pewien czas w Hacjendzie panował nastrój przygnębienia, ale to zapewne przez pogodę. Praca wrze, grzybki rosną pełną parą, w przyszłym tygodniu będzie wysyp kilka ton. Dwie dość duże firmy zaproponowały współpracę związaną z eksportem, ale ze swojej starej i sprawdzonej również nie zamierzamy rezygnować. Dodatkowo doszły nowe pomysły, drobna wycieczka i zmiana otoczenia robi swoje. Czasami przydaje się jakaś odskocznia, a dodatkowo mam głowę pełną pomysłów na dodatkowy zarobek i realizację marzeń.
Wracając do tematu na urodziny Taty zrobiłam blok o smaku kawowym, coś pysznego i odmiennego smakiem od pozostałych blogów, ale lubię eksperymentować. Zagotowałam mleko, dodałam masło, dodałam cukier, który rozpuściłam w  tym ciepłym mleku. Wszystko wymieszałam. Zaparzyłam odrobinę prawdziwej w fusami kawy, gdy trochę ostygła dodałam do reszty, dobrze wymieszałam i dodałam cukier wanilinowy, ponownie wymieszałam. Dodałam na oko niebieskie mleko w proszku z Mleczarni Siedleckiej - wymieszałam mikserem i na koniec herbatniki Petitki i rodzynki dla zagęszczenia. Wszystko wymieszałam i przelałam do aluminiowej foremki. Gdy zupełnie wystygło wstawiłam do lodówki na kilka godzin. Wyszło pyszne. Nawet sobie zapisałam ale jestem w trakcie przemeblowania i zastawiałam sobie regał z przepisami :( Z ogólnych zasad zamiast margaryny masło śmietankowe, zamiast wody mleko, a zamiast kakao prawdziwa kawa i wyszedł smak kawowy. Ogólnie wszystkim bardzo smakowało nawet bardziej niż z kakaem. Jeśli Ktoś zechce to odszukam swoje dokładne zapiski:) Z czasem zrobię eksperyment i zrobię biały kokosowy lub migdałowy, też powinien być dobry... :)


środa, 15 stycznia 2014

Dziś odrodziłam się na nowo.... Nowa Ja......

Kolejny dzień, kolejne smutki i rozterki. Dziś mój Mąż miał swoje pierwsze poważne załamanie i za wszystko mnie przepraszał, chociaż ja nie mam do Niego żalu a wręcz przeciwnie bardzo Go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Jest najważniejszą osobą w moim życiu. Chyba Go to wszystko przerosło. Nawał remontów, kosztów, problemów. Bywały dni, że to ja się załamywałam ale dzisiaj widziałam, że to już nie przelewki i musiałam być  silniejsza od Niego w końcu Mężczyzna też jest tylko człowiekiem i ma prawo do chwili słabości. Zostało się jeszcze skończyć remont dachu jakieś 700 m2 do ukończenia w części mieszkalnej powstawiać nowe parapety, założyć C.O., wyrównać ściany, powymieniać futryny, drzwi - bo są napuchnięte i zardzewiałe i kompletny remont pokoi, kuchni, łazienki itp. od nowych podłóg po kafelki. Ogólnie jest ciężko, ale zawsze sobie mówię, że są osoby które mają ciężej. To nie jest katastrofa. Katastrofa jest gdy umiera ktoś bliski i nie ma dla niego ratunku lub jest, ale przez bezduszne przepisy jest nieosiągalny.  Postanowiłam dodatkowo zacząć dorabiać, malować tematyczne obrazy, sceny, może jakieś ikony, obrazy na deskach lub drzewie i wiele innych pomysłów. Dawniej myślałam o szkole plastycznej, ale Mama twierdziła, że z tego nie da się wyżyć. Wyżyć może nie ale pomóc nie zaszkodzi. Dawniej malowałam grafiki, na konkursach zajmowałam pierwsze miejsce, jeśli chodzi o wystawę okien sklepowych, ale było to jakieś 20 lat temu. Gdy się czegoś nie robi z czasem się to zatraca, ale wiem że muszę sobie poradzić i sobie poradzę. Dzisiaj odrodziłam się na nowo, nowa Ja, z jednej strony trochę inna z drugiej jakby silniejsza, bo muszę dla mojego Męża i aby to wszystko przetrwało. Czasami rzeczy dzieją się z przypadku i może właśnie nadszedł ten czas. Przeglądałam strony internetowe producentów, aby móc połączyć rzeczy praktyczne ze sztuką, jeśli mi coś wyjdzie może zacznę prezentować. Czas nagli.....
Mam rachunki, zobowiązania, masę problemów, ale nie ma sensu użalać się nad rozlanym mlekiem, tylko dopóki piłka w grze - trzeba walczyć. Część rzeczy odświeżę, część muszę się nauczyć, ale kto nic nie robi nie popełnia błędów. Może dodatkowo ponownie rozszerzę regon tym razem o jakieś rękodzieło w końcu nowy rok i nowe możliwości, stare problemy powinny zniknąć.  Dzisiaj spadł ponownie po dłuższym czasie śnieg, na chwilę obecną cienka powłoka ale jest lekko biało.
Osób które to czytają, proszę tylko aby trzymały kciuki, bo dziś usiłuję powstać niczym Feniks z popiołów i musi się to udać.....

sobota, 4 stycznia 2014

Kolejne rozterki i kolejne wątpliwosci.

Dzisiaj minął kolejny dzień, niby podobny jak zawsze a jednocześnie jakiś cięższy.
Rano dokupiłam pszenżyto  dla kurek i owies dla kóz. Od rana wszystko układało się w inną stronę niż potrzeba.
Postanowiliśmy zrobić drobną reorganizację i poszliśmy obejrzeć pole z myślę gdzie przesunąć tunel.
Postanowiliśmy że go podzielimy 1/3 zostawię sobie na warzywa a 2/3  ponad 120 m przeznaczę na trzymanie słomy, ponieważ nie mam stodoły. Doszliśmy do wniosku że jak mamy obciągać na nowo cały tunel, obciągnę tylko fragment a drugą część przeznaczoną tymczasowo na słomę plandeką i będzie przewiew aby nie gniło, i nie mokło, i zredukuję koszty stawiania na gwałt stodoły. Większą część przeniesiemy bliżej pola, a tamten kawałeczek ogrodzimy na ogródek, bo bez sensu trzymać niektóre warzywa w tunelu, ale już tak kupiliśmy więc tak zostało, ale z czasem nadeszła pora na zmiany. Pocieszające jest jednak to że w wielkich ilościach na starym miejscu pojawiła się rukola, pojedyncza pietruszka, i jeden buraczek :)  Pierwszego roku zeszła pięknie, drugiego roku siana w innym miejscu zanika, a aktualnie po skopaniu częściowo na starym i w mniejszej ilości na nowym znowu się pojawiła. Cieszę się bo Birma ją uwielbia, Suri też wcinała zaskoczona. Dodatkowo wcinały dzisiaj gałązki z sosen :) Miła wiadomość: Wygląda na to że się udało Suri będzie miała chyba małą kózkę lub koziołka, jeszcze nie mam takiego doświadczenia bo to moje pierwsze kozy. Kubuś wzrostem przewyższył Birmę, ale nic dziwnego skoro tyle czasu doił mleko. Jednym słowem pod tym względem poszczęściło mu się. Rogi też już ma chyba dłuższe od Birmy, a jeszcze mu sporo brakuje do roku. W Wigilię miałam tylko jedno życzenie, aby nigdy nie zabrakło jedzenia dla moich zwierząt. Dzisiejszy dzień miałam bardzo ciężki, ale to głównie pod względem pracy. Kłopoty,, kłopoty i jeszcze raz kłopoty, ale kto ich nie ma, a z drugiej strony nic dziwnego, w końcu zaczynamy wszystko od początku, pytanie tylko czy dobrze zrobiliśmy mieszkając w dużym mieście, mając ładne mieszkanie, pracę i ustabilizowaną pozycję, a tutaj zwierzaki, grzyby, dom do remontu a w domu niewidoma Kora - mała urocza suczka, która i tak dobrze po tej zmianie sobie radzi.

środa, 1 stycznia 2014

Nowy Rok i nowe nadzieje....

Święta spędziliśmy u Rodziców.
Było jak zwykle obficie 10 różnych rodzajów wędlin od zwykłych po dojrzewające, od wieprzowiny po dziczyznę a skończywszy na świeżo upieczonym łososiu. Pękły 4 szampany, ogólnie spokojnie ale każdy był szczęśliwy. Mama zadowolona, że w końcu ma nas blisko siebie, Tato uśmiechnięty, Dziadek także i te Święta chciałabym zapamiętać w swojej pamięci. Gdy mieszkałam na drugim końcu Polski bywało różnie, po wypadku męża bardzo skromnie  gdzie była liczona każda złotówka, natomiast potem mogłam sobie pozwolić na wiele, ale znam wartość pieniądza i nigdy sobie aż tak nie pozwalałam. Przed moim ślubem mama mówiła, ty sobie tam nie poradzisz, jesteś wychowana w innych warunkach, będzie ci ciężko, postawiłam na swoim i mimo trudności nie żałuję, bo mam wspaniałego Męża. W domu pomimo tego że od dziecka miałam co drugi dzień ananasy, drogie ubrania i prezenty byłam zawsze wychowywana w poszanowaniu do pieniądza. Po ślubie bywały chwile lepsze i gorsze, aktualnie znowu są cięższe, ale ta decyzja również była świadoma i wiedziałam na co się decydujemy, po części nawet ja to znalazłam w Internecie. Czeka nas dalszy remont części dachu oraz kapitalny remont części mieszkalnej. Są osoby, które mają wiele i ciągle narzekają czekając na kaszę manną z nieba, my natomiast liczymy na siebie i pomoc od Boga. Mąż jest zbyt honorowy aby prosić o cokolwiek, ja chyba podobnie i pomimo trudności małymi kroczkami posuwamy się do przodu, a Nowy Rok niesie zawsze nowe nadzieje.....
Korzystając jednak z okazji pragnę złożyć wszystkim Osobom, które czytają ten blog najserdeczniejsze życzenia w 2014 roku i życzyć spełnienia marzeń, bo one uskrzydlają, dodają nadziei, życzyć ich urzeczywistnienia , bo właśnie dzięki takim marzeniom warto marzyć i żyć :)