Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 4 lutego 2014

Dwa ziarenka szczęścia i reszta goryczy :(

W niedzielę kolejny raz dostałam obuchem w głowę i nadal nie potrafię się otrząsnąć.
W niedzielę straciliśmy naszą suczkę Korę.
Wzięliśmy ją z poznańskiego Schroniska, gdy miała niespełna 4 tygodnie. Była tam najmniejszym zostawionym szczeniaczkiem. Gdy ją odebraliśmy by ponury zimny i deszczowy sierpień.
Od samego początku była bardzo chorowita i chorowała na astmę.
Gdy była mała miała trochę dziwną urodę a przede wszystkim wielkie uszy w stosunku do wielkości szczeniaczka. Babcia która z nami mieszkała, stwierdziła tylko po pewnym czasie, myślałam że to taka dziwna rasa z wielkimi uszami. Gdy miała niepełna 2 miesiące zaczęły jej rosnąć wąsy. Wyglądała taka mała/stareńka. Z czasem wyrosła, wypiękniała i wniosła w nasze życie wiele radości.
Wzięliśmy ją dwa dni przed pierwszą rocznicą ślubu i była naszym pierwszym wspólnym pieskiem.
W dzień rocznicy zrobiła nam niespodziankę zaczęła rozpoznawać swoje imię i prosić za potrzebą i to był dla nas najlepszy prezent. Miłe było wracać do domu i widzieć merdający mały ogonek.
To na nią przelaliśmy całą miłość po odejściu Lary, gdyby nie to zapewne byśmy oszaleli.
Była z nami zawsze, w domu, na wczasach a teraz zostały tylko wspomnienia. Gdy była malutka a chciała wyjść za potrzebą potrafiła upierdzielić w duży palec jeżeli proszenie nie odnosiło skutku lub położyć się nad głową i wyrywać po jednej rzęsie, aż w końcu się z nią wyszło. Brakuje nam tego jej tupania po podłodze, powarkiwania gdy chciała wyjść, brakuje nam cząstki jej. Pod koniec chorowała na starczą cukrzycę i była niewidoma, ale była nasza. Wyszła za potrzebą na podwórko co jest dziwne i zniknęła. Zostawiła swoje male buciki, bo zawsze marzły jej łapki i nie dawała rady wrócić w zimie, swoje male wdzianko i niedojedzone chrupki. Modliłam się aby się odnalazła, ale Bóg mnie nie wysłuchał, najpierw pozwolił ją odnależć a potem zabrał. Nie wiem czy zabrał ją jastrząb, czy sama gdzieś poszła, ale zawsze za chwilę wracała.
Przez tą chorobę była taka chudziutka, więc nie miałaby siły aż tak daleko chodzić i ciągle nie mogę przeboleć co się z nią stało. Podmarzły jej łapki, ale gdzieś by leżała, gdy się wołało piszczała a tu nic. Martwa cisza i dziwne domysły. Miała tatuaż i chipa i co z tego???? Powiedziano nam że tu nie maja urządzeń do badania chipów. Tylko ja mieliśmy. Gdy ją braliśmy pamiętam błyszczące oczy mojego Męża i tulące się małe ciałko w jego objęciach i to boli najbardziej, że już jej nie zobaczę. We wsi biegają pospuszczane burki okolicznych pijaczków a jej już nie ma i nie zobaczę. Była z nami 12 lat i zostawiła najpiękniejsze wspomnienia :( Co jeszcze przyniesie nam los - kolejne smutki i rozczarowania? :(


4 komentarze:

  1. Współczuję ci Aluś z całego serca, Kora była śliczna i na pewno bardzo kochana.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi przykro... wiem jak boli strata ukochanego pieska, w sierpniu przeżyłam odejście naszej ukochanej Gai, która również była naszym pierwszym wspólnym pieskiem. Zachorowała, 2 dni i koniec...KONIEC! Szalałam wręcz z rozpaczy i w 4 dniu naszej boleści Misiek zabrał mnie do hodowli i mamy Nelkę, która bardzo nam pomogał przejść przez to wszystko - i choć okropnie tęsknimy za Gają, to Nelka ma najwspanialszy dom - a co by się z nią działo, gdyby nie my?

    Wszystko dzieje się po coś... Los pozwolił Wam cieszyć się Korą całe 12 lat... My i Gaja to tylko 6-letnia historia.

    Trzymaj się i otwórz serducho dla kolejnej psinki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń